Strona głównaRecenzjeGryDeathloop – recenzja gry

Deathloop – recenzja gry

Po dwuletniej przerwie Arkane Studios, twórcy Dishonored oraz Preya, wrócili z nową, oryginalną produkcją. Od ekspertów skradanek dostaliśmy Dzień Świstaka na sterydach, gdzie widowiskowe umiejętności i głośne strzelby działają równie efektywnie co poruszanie się w cieniu, z dala od przeciwników.

Deathloop rozpoczyna się od krótkiej cutscenki, w której tajemnicza kobieta wbija nóż w naszą pierś. Chwilę później budzimy się na niewielkiej plaży, podnosimy się z piasku i zaczynamy rozglądać się po okolicy. Szybko okazuje się, że znajdujemy się na wyspie Blackreef, a głos w naszej głowie to Julianna, zabójczyni, z którą utknęliśmy w Dniu Świstaka. Różnica pomiędzy Coltem, głównym bohaterem, w którego wcielamy się w historii przedstawionej przez Arkane Studios, a Julianną jest taka, że na naszą głowę polują wszyscy mieszkańcy wyspy. Julianna z kolei w wydaje się być dosyć zadowolona z tego przebiegu wydarzeń.

Deathloop

Celem Colta jest oczywiście wydostanie się z tej niekończącej się pętli. Po krótkim wprowadzeniu fabularnym okazuje się, że sposobem na ucieczkę z tego koszmaru jest pokonanie ośmiu Wizjonerów. Głównym wyzwaniem jest oczywiście fakt, że musimy dokonać tego w ciągu jednego dnia. Po śmierci lub kiedy wieczór dobiegnie końca wszystko wraca do początku i budzimy się z powrotem na tej samej plaży.

Deathloop dzieli się na część przygotowania i wyprawy. Pierwsza część to ekran przypominający nieco ideą Escape from Tarkov. Wybieramy swój ekwipunek, ulepszamy bronie i decydujemy się, z jakim asortymentem chcemy rozpocząć kolejny dzień. Druga część to czas na eksplorację i szukanie informacji. Gra składa się z czterech różnych lokacji. Każdą z nich możemy odwiedzić w czterech różnych porach dnia (poranek, popołudnie, wieczór i noc) i zależnie od tego, kiedy wejdziemy do danej części Blackreef, dzieją się inne rzeczy. Po śmierci albo ukończonych czterech porach dnia wracamy na plażę i ten sam dzień rozpoczynamy od początku.

W część przygotowania sprytnie wpleciono bardzo ciekawy system ekwipunku. Nasz bohater może nosić przy sobie trzy bronie, cztery umiejętności pasywne usprawniające jego zdolności (szybsza regeneracja zdrowia, podwójny skok itp.), granaty oraz umiejętności podkradane pokonywanym Wizjonerom. Bronie mają swoje poziomy rzadkości i dodatkowo można wyposażyć je w różne ulepszenia. Najważniejszą częścią ekwipunku są jednak bez wątpienia zdolności Wizjonerów. Znajdziemy tam kilka bardzo silnych opcji, w tym inspirowany Dishonored teleport.

Zarządzanie ekwipunkiem staje się dużo ciekawsze, kiedy zdajemy sobie sprawę, że po śmierci i przebudzeniu na plaży budzimy się z pustymi rękoma, a wszystkie znalezione w poprzednim dniu przedmioty przepadają. Na ratunek przychodzi tutaj zbierane podczas eksploracji Residuum. Jest to waluta, która pozwala nam ulepszać zdobyte bronie i sprawić, że nie znikną one po zakończeniu dnia. Kiedy noc zmierza ku końcowi, musimy zerknąć na swój ekwipunek i zastanowić się, jak bardzo cenimy poszczególne rzeczy w naszym asortymencie i które z nich chcemy zostawić ze sobą na dłużej. Residuum na szczęście nie jest zbyt trudne do zdobycia, stopniowo budzimy się z coraz to lepszym ekwipunkiem, a ulepszenie broni specjalną walutą staje się częścią progresu postaci.

Chociaż zarządzanie ekwipunkiem jest bardzo fajnie zaprojektowane, to progres przedstawionej w Deathloop historii zrobił na mnie największe wrażenie. Fabularnie twórcy stanęli przed bardzo ciężkim zadaniem, który był w stanie rozwiązać ostatnio Hades. Opowiadanie historii za pomocą powtarzanych w kółko dni i eksplorowania tych samych lokacji nie jest proste. Dlatego częścią fabuły i nieodłącznym fragmentem progresu Arkane Studios uczyniło wiedzę.

„Knowledge is power” – dowiadujemy się w pewnym momencie z jednego z poradników na początku gry. Od pierwszych minut Deathloop jasno daje do zrozumienia, że postępem w grze są zdobywane podczas eksploracji informacje. Wchodzimy do jakiegoś budynku, znajdujemy kartkę na stole i nagle poznajemy kod do drzwi, który pozwala nam głównymi drzwiami wejść do hangaru, gdzie czeka na nas kolejny wizjoner. Wszystkie obserwowane rzeczy jedna po drugiej trafiają do naszego notesu, który po kilkunastu godzinach gry jest pełny różnych informacji. Fajerwerki puszczane nocą w jednej ze stref wyspy albo kody do bram przyspieszające poruszanie się po mapie.

Chociaż w kółko powtarzamy ten sam dzień, progres w Deathloop jest niezwykle satysfakcjonujący. Już po pierwszych kilku godzinach dostrzeżecie, że każde kolejne przejście jest coraz szybsze. Zaczynacie od błądzenia po różnych lokacjach i budynkach, szukania przejść i omijania przeciwników, a kończycie na płynnym i świadomym poruszaniu się po mapie. Nawet bronie i dodatki zostają w dokładnie tych samych miejscach. Cała mapa jest całkowicie przewidywalna, co sprawia, że pod koniec gry nic nie jest w stanie Was zaskoczyć. Wreszcie dochodzicie do momentu, kiedy macie całą mapę w małym palcu, zestaw ulepszonych broni i jesteście w stanie w ciągu jednego dnia pokonać wszystkich ośmiu wizjonerów.

Arkane Studios udaje się wkręcić graczy w tę pętlę, jednocześnie angażując ich w przedstawioną w Deathloop historię. Nie ma tutaj wielu filmowych cutscenek czy długich dialogów. Większości rzeczy dowiadujemy się z krótkich rozmów pomiędzy bohaterami albo kartek znajdowanych w poszczególnych lokacjach. Gra wygląda jednak świetnie na PS5 i ma bardzo wyjątkowy klimat, który błyskawicznie buduje w graczu przeświadczenie, że każdy list znaleziony na lodówce jest nieodłączną częścią historii i tylko pogłębi nasze zainteresowanie fabułą.

Deathloop na pewno wyląduje w tym roku na wielu listach Game of the Year. Jest niestety kilka elementów, które rujnują to niesamowite doświadczenie i skutecznie przypominają nam, że nie jesteśmy częścią filmu, tylko miejscami mocno zbugowanej gry wideo. Głównym problemem Deathloop jest inteligencja przeciwników. AI jest wyjątkowo głupie i nie ma pojęcia, co dzieje się dookoła nich. Regularnie trafiałem na sytuacje, gdzie stałem tuż obok przeciwnika, który zdezorientowany kręcił się w kółko i szukał mnie wzrokiem po kątach jakiegoś pomieszczenia. Przeciwnicy potrafią też często zadawać obrażenia przez przeszkody lub wykrywać naszą obecność przez ściany. W grze, gdzie śmierć cofa nas do samego początku przygody, tego typu błędy są bardzo frustrujące.

Ze względu na inteligencję przeciwników i liczne błędy szybko zrezygnowałem ze skradania się i grania po cichu. Rywali ciężko jest przewidzieć, czasami widzą nas z miejsc, z których nie powinni dostrzec czubka naszej głowy i nagle zostajemy wykryci na środku pomieszczenia, pomiędzy pięcioma uzbrojonymi przeciwnikami. Dużo skuteczniejsze okazało się dla mnie rozstawianie się za jedną z przeszkód i cierpliwe zdejmowanie rywali z pistoletu z tłumikiem czy powtarzalnego karabinu. Nawet kiedy zostajemy wykryci, przeciwnicy zaczynają biec do nas w prostej linii i można bez większych problemów zdejmować ich ze strzelby czy pistoletu maszynowego. Deathloop nie jest niestety najlepszym shooterem. Gameplay jest w rezultacie najgorszym elementem tej gry i jedyną rzeczą, która dzieli tę grę od ideału.

Trochę niepotrzebny wydaje się również aspekt multiplayer. Okazjonalnie w naszej eksploracji przeszkadza Julianna. Pojawia się w roli groźnego, uzbrojonego po zęby zabójcy i stawia nas przed trudnym wyborem. Możemy zhakować antenę, otworzyć drzwi do wyjścia i uciec albo zmierzyć się z nią oko w oko. Jeżeli włączymy grę online, w Juliannę wcielać się będą inni gracze. Na dłuższą metę jest to bardziej frustrujące dla gracza przechodzącego kampanię, a samo granie Julianną też nie jest zbyt ekscytujące.

Tytuł ogrywaliśmy na Gainward GeForce RTX 3080 Phoenix GS

Okazjonalne błędy i przeciętna inteligencja AI nie zmieniają jednak faktu, że Deathloop jest doskonałą grą i single playerem, który naprawdę warto ograć na nowej generacji. Posiadacze PlayStation 5 na taki tytuł czekali od premiery Ratcheta & Clanka. Arkane Studios przypomniało fanom gier wideo o swoim istnieniu i po raz kolejny dostarczyło nam tytuł na poziomie Dishonored, o którym będziemy rozmawiać przez kilka następnych lat.

Ocena 8/10

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Tomasz Alicki
Szef działu gier. Miłośnik esportu, weteran Call of Duty i zapalony gracz Action RPG. W wolnych chwilach Netflix, dobra książka i World of Warcraft.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię

Exit mobile version