Sea of Thieves była grą, której popularność błyskawicznie eksplodowała – i to jeszcze przed premierą – ale równie szybko przygasła. Postanowiłem więc na własne oczy przekonać się czy życie wirtualnego pirata jest bardziej fascynujące czy nudne i pożeglować po bezmiarze oceanów.
W Sea of Thieves podobno jesteśmy piratem, przynajmniej na to wskazywałaby nasza aparycja, wybierana spośród kilku dostępnych avatarów. Oprócz nas oraz innych graczy (których aktualnie nie ma zbyt wielu) świat gry wypełniają NPC w postaci pojawiających się tu i ówdzie szkieletów czyhających na nasze życie, zwierzątek, do których zaliczają się kury i świnie, które musimy łapać – o tym wkrótce – oraz ptaki, jak również spotykani co jakiś czas przedstawiciele lokalnych biznesów: handlarze, właściciele tawern i innych tego rodzaju przybytków. Czasem można też wpaść na mitycznego Krakena, ale to, przynajmniej dla pojedynczego gracza, sposób na pewną zgubę.
Wracając do handlarzy – możemy z każdym z nich porozmawiać, choć określenie to jest użyte nieco na wyrost, ponieważ rozmowa sprowadza się do wymiany kilku, niewiele wnoszących do rozgrywki zdań, często w formie rymowanek. Aha, i nie uświadczycie tutaj nagranych dialogów – wszystkie rozmowy prezentowane były za pomocą wyświetlanych na ekranie napisów i dobywających się czasem z głośników odgłosów typu pomruki, przytaknięcia, etc. A po co nam owi NPC? U barmanów możemy uzupełnić pokładowe zapasy grogu, natomiast jedni handlarze dysponują ładniejszymi i / lub lepszymi przedmiotami typu luneta lub łopata, a inni oferują nam misje. To tyle jeśli chodzi o interakcje z tymi przedstawicielami zawodu kupca.
Przejdźmy do sedna czyli do tego, o co w Sea of Thieves chodzi. Cała gra sprowadza się do wykonywania kupionych od handlarzy misji i rozgrywek PvP, w których inni gracze będą się starali za wszelką cenę nam wykonanie owych zadań utrudnić i przejąć nasz łup. Z tym, że jak wspomniałem – spotkać innych graczy na serwerze jest coraz trudniej. Nie raz przemierzymy spore połacie oceanu i nie wpadniemy na ani jedną “konkurencyjną” łajbę. A jakiego rodzaju misje przyjdzie nam wypełniać? Z początku głównie będą to zadania typu „złap trzy kury i cztery świnie, i dostarcz w określone miejsce na mapie”. Właśnie dlatego w pierwszym akapicie napisałem, że „podobno jesteśmy piratem” – bo bardziej nasza praca przypomina chłopca na posyłki. Potem, w miarę postępów w grze i zdobywania kolejnych poziomów u danych handlarzy, rodzajów zadań jakie będą nam proponować pojawi się więcej. Będziemy więc poszukiwań zaginionych skrzyń, ubijać wspomniane wcześniej szkielety – a zadania dotyczące polowania na zwierzaki zrobią się bardziej skomplikowane, albo będą miały bardzo ograniczone limity czasowe.
I tu pojawia się jeden z moich głównych zarzutów wobec Sea of Thieves. Pamiętacie jak denerwowało Was wykonywanie w kółko tych samych zadań w grach takich jak Assassin’s Creed? No to Sea of Thieves to takie AC tylko do dziesiątej potęgi. Żeby była jasność – od momentu gdy pojawiła się osławiona wersja beta zdawałem sobie sprawę jaki to typ gry, i że nie ma tutaj co liczyć na jakąkolwiek fabułę – gra sprowadza się do „macie ocean, łajbę i róbta co chceta”. I grać się w Sea of Thieves jak najbardziej da, a opanowanie statku nawet w pojedynkę wcale nie jest takie trudne jak się może wydawać – chyba, że wpadniemy na wspomnianego Krakena. Tylko, jak to mawiał klasyk, „można – ale po co?”. Im częściej odwiedzałem wirtualne Karaiby, tym większe miałem deja vu… z No Man’s Sky. Tam też było „macie świat przedstawiony i róbta w nim co chceta”, a jak się skończyło chyba wielu graczy nadal pamięta – oprócz downgrade graficznego, głównym zarzutem było to, że zamiast spodziewanej epickiej eksploracji kosmosu otrzymaliśmy grę, która nudziła się po kilku godzinach. Sea of Thieves (przynajmniej w trybie dla pojedynczego gracza, bo zapewne grając w ekipie ma się nieco bardziej pozytywny odbiór) idzie w podobnym kierunku, a samo grindowanie leveli u poszczególnych handlarzy to zbyt mało by utrzymać zainteresowanie na dłużej. Wrażenie to pogłębia sposób zdobywania kolejnych misji, które kupujemy za monety zdobyte za wykonanie poprzednich – tworzy się przez to nieskończona pętla robienia w kółko tego samego – kup misje, zdobądź skrzynkę, oddaj ją handlarzowi za monety, za które kup więcej misji… Nie pomaga nawet niezły arsenał, a podział na role na okręcie (jeden naprawia dziury w kadłubie, drugi strzela z armaty, trzeci jest snajperem, a czwarty prowadzi łajbę) dotyczy tylko gry w kilka osób. Autorzy co prawda dość często wypuszczają aktualizacje i obiecują, że w kolejnych będzie się pojawiało więcej różnego rodzaju zawartości, ale nie mogę oceniać gry z punktu widzenia obiecanek, tylko jej zawartości “tu i teraz”. A ta wypada tak sobie. Zepsuto niestety nawet motyw walki z Krakenem. Biorąc pod uwagę, że jest to mityczny potwór, którego pojawienie się powinno wzbudzać grozę gracza i a walka z nim jest bardzo trudna, brak JAKIEJKOLWIEK nagrody dodatkowej za jego ubicie jest po prostu karygodny.
Dobra, dość tego znęcania się. W Sea of Thieves musi być przecież też coś fajnego, prawda? No więc… dobra, parę rzeczy się znajdzie. Przede wszystkim oprawa graficzna. Ta jest naprawdę prześliczna, a wykonanie wody jest po prostu rewelacyjne, jedno z najlepszych jakie przyszło mi oglądać w cyfrowych światach. Świetnie wypadły też zmiany pogody oraz pory dnia i nocy – szczególnie widać to po respawnie, gdy lądujesz w jakimś fragmencie mapy spowitym mrokiem nocy, by kilka minut później obserwować wstające słońce, oświetlające coraz bardziej żywe barwy otoczenia. Poza tym, mając ekipę do gry można spojrzeć na nią nieco bardziej przychylnym okiem, bo poza wykonywaniem zadań można się tam też fajnie razem powygłupiać – choć to też nie jest atrakcja na długie godziny i w końcu przychodzi znużenie, bo ileż można grać szanty, upijać się wirtualnym grogiem, a potem ganiać się po statku, próbując trafić kumpla treścią żołądka… ekhm, dobra, to zaszło za daleko. 😉 Takie sandboxowe wygłupy to zawsze jakaś atrakcja dodatkowa, która przedłuża żywotność gry, ale nie jestem pewien czy i w tym przypadku wystarczy na tak długo jak życzyliby sobie autorzy. W każdym razie, jeśli macie fajną paczkę do gry w SoT, do oceny możecie dodać jedno oczko.
Więc warto sięgnąć po Sea of Thieves czy nie? Moim zdaniem nie. Nie w tej chwili i nie za obecną cenę. W sklepie Micosoftu gra kosztuje 249,99 zł (224,99 zł jeśli mamy Game Pass i chcielibyśmy wykupić grę na własność) , a to zdecydowanie za dużo jak za grę, której za dwa tygodnie będziecie mieli dość. Oczywiście nadal możecie ją wypróbować w ramach okresu testowego Xbox Game Pass, za który aktualnie pobierana jest symboliczna złotówka za pierwsze 30 dni (potem wzrasta do 29 złotych za miesiąc), a do tego doszła promocja na kilka gier (w tym SoT) z Game Pass dostępnych przez miesiąc całkowicie za darmo. Może za jakiś czas, kiedy pojawi się więcej interesującej zawartości, a jej cena sugerowana spadnie do jakiegoś przyzwoitego poziomu, będzie to tytuł bardziej warty uwagi. Póki co na rynku jest więcej ciekawych tytułów, także dla spragnionych trybów angażujących kilkuosobowe ekipy.
Ocena końcowa: 4/10
Zalety
|
Wady
|
Źródło: wł.