Wstęp
Chłód bijący z głębi natury przeszywał mnie, niczym świdrujący pocisk. Raniony niekompletną fabułą, pozwoliłem sobie wykrwawić i oddać się walce o przetrwanie, która to była mi bardzo surowa i emocjonująca.
– Siedząc przy ognisku, czasem zastanawiałem się, czy nie lepiej poddać się i zapomnieć o wszystkim. Ale nie potrafię jej opuścić… Kiedy przyszła do mnie po pomoc przeczuwałem, że stanie się coś złego. Wmawiam sobie, że była skłonna pójść i na piechotę, by zrobić swoją… rzecz. Gdyby mi tylko powiedziała o co tak naprawdę chodzi. Może uniknęlibyśmy wypadku samolotu. Może nie błądziłbym teraz po dzikich ostępach Kanady. Może bylibyśmy razem…
– W chwili, gdy to czytacie pewnie leżę głową zatopiony w lodowatym puchu śniegu, zapomniany przez cywilizację, acz nie całkiem obojętny dla przyrody, w której nic nie ginie na darmo. Próbowałem z całych sił znaleźć ją, ocalić od mrozu i innych niebezpieczeństw. Myślałem, że jestem już blisko, a ona wyłoni się zza iglaków skutych lodem. Jednak za każdym razem, gdy natrafiałem na jej świeże ślady, okazywały się tylko okruszkami prowadzącymi mnie coraz dalej w odartą ze złudzeń dzicz. Brrrrr… na chwilę zapomniałem, jak tu jest cholernie zimno – złożył ramiona na klatce i zaczął energicznie pocierać się po przesiąkniętym swetrze.
Wyciągnąwszy ręce do ogniska poczuł impulsywny głód. Otworzył plecak, a z jego głównej kieszeni wyciągnął starą, powyginaną puszkę z makrelą. W tym stanie połknąłby nawet metalowe opakowanie, gdyby miał pewność, że je strawi. Po chwili zajrzał jeszcze raz do swoich klamotów, chcąc powstrzymać wilczy apetyt, lecz zobaczył nic więcej, jak litrową butelkę wody, suche krakersy i nabój do strzelby. Ten ostatni mógłby go uwolnić od mrozu.
– Ognisko przygasa, a nie mam pod ręką choćby najmniejszej polany, czy gałązki. Muszę za chwilę iść dalej. Nie mam zamiaru czekać na wilki, a te z pewnością wyczuły mój zapach, a jeśli nie mój, to rybnej zalewy – dźwignął się na nogi i ruszył w kierunku mostu.
Śniegu nasypało od poprzedniej nocy aż po kolana. Musiał rozważnie wybierać swoją trasę, aby nie przemoczyć zbytnio nóg, nadto chciał nazbierać trochę opału na zapas. Wiedział, że czeka go spacer dłuższy, niż mógł sobie zaplanować. Każdy jego krok oznajmiał naturze obecność człowieka przygotowanego do walki o własne życie… Mimo strachu o kolejne godziny, na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech, gdy przed nim rozmazywały się kontury samochodów. Na kilka sekund odjechał w myślach Fordem, zataczając szerokim łukiem swoją ucieczkę z Wyspy Niedźwiedzi. Nagle w tle usłyszał coś niepokojącego, jakby świst wiatru przyniósł ze sobą złowrogą wróżbę. Nerwowo obejrzał się dookoła, ale było jeszcze zbyt ciemno, by objąć wzrokiem choćby drzewa położone 20 metrów od niego. Niepokojący szum przyniósł coś więcej, aniżeli odgłosy opadających białych płatków. Ciemna, podłużna masa wyłoniła się z naprzeciwka, a wraz z nią przyrodę obudziło przerażające warknięcie…
– A to skurwy… – raptownie przyspieszył w kierunku samochodu, mając nadzieję, że przednie drzwi nie są zamknięte.
Cały świat wydał mu się mniejszy, ograniczony do tej jednej sceny. W biegu zaczął rzucać przekleństwa, jakby chciał odczarować agresję wilka. Szara bestia wyczuła jego panikę i ruszyła do ataku. Byli niemal w tej samej odległości od samochodu, więc o zwycięstwie któregoś z nich miał zadecydować wyłącznie charakter. Mężczyzna nieustępliwie brnął przed siebie, tracąc z wolna oddech. Ostatnie trzy metry były najgorsze. Niepewnie rzucił się na zamrożoną klamkę, która ustąpiła jego dłoni, wtem wskoczył do środka i pędem trzasnął drzwiami. Dosłownie ułamek sekundy później wygłodniałe zwierzę wyhamowało przed maską pickupa, bacznie wypatrując dojścia do ofiary. Nie odpuściło od razu. Wpierw chmura rozgrzanego powietrza unosiła się z nad wilczego pyska, by po chwili zniknąć z oczu przerażonego pasażera. Choć obrało inną trasę, to wyjście na zewnątrz było tożsame z przemianą w wilczy bufet.
– Wygląda na to, że przeżyję kolejną noc…
Korzystając z chwili wytchnienia, ogarnął wnętrze samochodu w poszukiwaniu czegoś na ząb. Ze schowka wyciągnął niewielki batonik, a z siedziska kierowcy podniósł wełniane rękawiczki. Znalazł też nietknięty napój gazowany, który momentalnie opróżnił, by wyzerować pragnienie i uzupełnić kalorie. Pomyślał, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się tak szybko wpadać w głód. To było wręcz nienaturalne dla ludzkich potrzeb. Nie mając pewności dokąd uszła bestia, postanowił rozłożyć znaleziony poprzedniego dnia śpiwór i zdrzemnąć się chociaż na dwie godzinki. Czuł, że bez krótkiego snu padnie z wycieńczenia szybciej, niż z głodu.