Trzynaście lat przerwy to w grach kilka epok. Gdy ostatni raz widzieliśmy Ryu Hayabusę, nikt nie mówił o “soulslike’ach”, a gry-usługi dopiero raczkowały. Dziś rządzą filmowe superprodukcje i potężne drzewka rozwoju umiejętności, więc Ninja Gaiden 4 wypada trochę jak tytuł z innej linii czasowej – za to z bardzo współczesnym tempem i czystą radością z rąbania demonów.
Yakumo zamiast Ryu
Największy szok: tutaj nie gramy Ryu. Protagonistą jest Yakumo z Klanu Kruka – młodszy, bardziej emocjonalny, ciągle komentujący wydarzenia w trakcie misji. Dzięki temu mniej przypomina lodowatą maszynę do zabijania, a bardziej członka większej operacji, choć niektórych może irytować.
Oś historii to wskrzeszenie Czarnego Smoka i rozwalanie demonów pilnujących pieczęci – klasyka bez zaskoczeń. Yakumo ma więcej charakteru niż stary Ryu, ale nadal jest raczej jednowymiarową postacią. Ryu pojawia się tutaj… głównie jako przeciwnik. Teoretycznie brzmi to jak spełnienie fanowskich fantazji, w praktyce jego wątek nie jest jakoś szczególnie oryginalny. Zamiast emocjonalnego trzęsienia ziemi dostajemy powtórkę z tego co już znamy, a konflikt klanów ninja zostaje tylko zarysowany.
System walki – mięso dosłownie i w przenośni
Powiem krótko, jeśli interesuje was przede wszystkim dobry slasher, Ninja Gaiden 4 będzie jak znalazł. Przy stabilnych 60 fps walka jest gęsta, szybka i wciąga na długie godziny. PlatinumGames wzięło to, co w serii było najlepsze, zmieszało doświadczenie z Bayonetty i Metal Gear Rising, i faktycznie zrobiło grę, która potrafi przykuć do pada. Na Series X całość chodzi brutalnie płynnie – tu liczy się tempo i kontakt ciosów, nie liczba włosków na głowie bohatera.

Do dyspozycji mamy między innymi podwójne miecze – błyskawiczne, nastawione na presję oraz kostur – wolniejszy, ale świetny do walki z wieloma przeciwnikami na raz; Dalej dochodzą bardziej odjechane zabawki odblokowywane w trakcie kampanii. Co ważne, gra naprawdę zachęca do żonglowania nimi w trakcie jednego starcia.
Jednak najciekawszym elementem jest Forma Krwawego Kruka. Przytrzymanie przycisku przemienia Yakumo w agresywniejszą wersję – zmienia się zasięg i waga ciosów, rośnie tempo, a ataki częściej wybijają wrogów z gardy i przecinają animacje ich najmocniejszych ruchów. Do tego każda udana kontra wygląda jak mini-scena z krwawego anime.
Obrona opiera się na bloku, uniku i dwóch dość ryzykownych “narzędziach”: perfekcyjnym uniku i parowaniu. Ten pierwszy, zrobiony w ostatniej chwili, spowalnia czas i otwiera przeciwnika na kontrę. Parowanie jest trudniejsze, ale gdy siądzie, potrafi rozłożyć bossa na części. Po kilku godzinach wszystko działa już na odruchach – czuć rękę PlatinumGames.
Bossowie i reszta atrakcji
Stare części słynęły z bossów, równie ciekawych co irytujących. Tutaj jest lepiej. Każdy boss ma czytelny zestaw zachowań – pojedynki oczywiście potrafią dać w kość, ale satysfakcja z przełamania gardy i widowiskowego finishera robi swoje. Szkoda tylko, że w segmentach z Ryu część starć to powtórki bez nowych faz – jakby ktoś zrobił „ctrl+c, ctrl+v”.
Między walkami jest sporo „zabawy w przestrzeni”: bujanie się na haku, jazda po szynach, przeloty przez deszczowe Tokio, ucieczki przed pociągami. To miłe przerywniki, ale raczej liniowe i przewidywalne – rzadko trzymają napięcie jak główne starcia. Fragmenty skradankowe wypadają jeszcze słabiej: proste “podejdź od pleców i załatw go”, które tylko wyhamowuje tempo. Kampania to typowa niegdyś “misja po misji”, ale poziomy kryją boczne ścieżki, sekrety i sale wyzwań. Przejście całości to około 12–15 godzin, a po napisach czeka zestaw dodatkowych wyzwań i tabele wyników – zawsze to jakieś podbicie regrywalności.
Grafika i zgrzyty
Od strony wizualnej nie jest to pokaz siły generacji, ale nie jest też źle. Projekty są po prostu w porządku: trochę gotyku, trochę futurystyki, sporo krwi i latających części demonów, ale bez graficznej rewolucji. Silnik Platinum dobrze radzi sobie z chaosem na ekranie, a najważniejsze, że na Series X tryb wydajności trzyma stabilne 60 klatek na sekundę. W takim gatunku to świętość – reakcje muszą być natychmiastowe.

Gra nie jest jednak bez wad. W drugiej połowie czuć powtarzalność przeciwników, świat i tło fabularne pozostają raczej płaskie, a ciekawsze motywy rzadko są rozwijane poza jedno zdanie dialogu. No i wspomniany już wątek Ryu, który kończy jako sympatyczny, ale płytki ukłon w stronę fanów.
Werdykt
Jeśli szukacie przede wszystkim mocnego, precyzyjnego systemu walki i nie oczekujecie fabularnych uniesień, Ninja Gaiden 4 broni się bardzo dobrze. To rasowy slasher, po którym wiemy czego się spodziewać, bez zbędnych atrakcji pobocznych. Starcia z bossami potrafią na chwilę wkurzyć, podstawowy zestaw broni daje ogromną satysfakcję, a płynność animacji robi swoje. Natomiast historia jest przewidywalna, a druga połowa gry mogłaby bardziej mieszać typami przeciwników. Do tego trzeba brać poprawkę na fakt, że Ryu w roli prawie-antagonisty nie każdemu podejdzie, ale przez większość czasu po prostu rąbiemy demony i nie zwracamy nawet specjalnej uwagi na fabułę.
Ocena: 8,5/10

Zalety
|
Wady
|


