Wstęp
W grach wcielaliśmy się już w wiele dziwnych postaci. Byliśmy muchami, kozami, kromkami chleba – teraz nadeszła pora by stać się świeczką. W końcu – ‘I’m a gamer not because I don’t have a life, but because I choose to have many’.
Na całe szczęście, nietypowy główny bohater to jedyne co łączy grę Candleman: The Complete Journey z wymienionymi w leadzie tytułami. Tam mieliśmy bowiem do czynienia z produkcjami raczej miernymi, który swój rozgłos zdobywały tylko przez nietypowego protagonistę – i to raczej tylko na chwilę, by potem wylądować gdzieś w odmętach steamowej biblioteki gier. Natomiast w przypadku Candlemana mamy do czynienia z całkiem solidnie wykonaną platformówką.
Świeczką przez świat
Tytułowy Candleman to mała świeczka, która pewnego dnia zauważa na horyzoncie światło latarni morskiej i postanawia zobaczyć ją z bliska, by dowiedzieć się jak może stać się tak silna jak ona. Wcielając się w Candlemana pokonujemy kilkanaście zróżnicowanych poziomów, począwszy od różnych pokładów statku, na którym zaczyna się nasza przygoda, poziomy, w których dominującym żywiołem jest woda, przez ogród, las, krainę, w której rządzi światło i cień, aż po… zakończenie, którego Wam nie zdradzę 🙂 .
Od niemal samego początku gracza urzeka wykonanie każdego z poziomów – nie tylko warstwa wizualna, ale również dźwiękowa stoi na bardzo wysokim poziomie i widać, że autorzy włożyli wiele serca w ich przygotowanie. Chociażby materiały po których kroczymy – każdy z nich brzmi inaczej, w zależności od tego czy jest to drewno, metal, kamień czy jeszcze coś innego. Gra zachwyci każdego, kto uwielbia jarzące się, fluorescencyjne barwy – tutaj takich elementów jest mnóstwo, a wiele z nich odgrywa bardzo ważną rolę w mechanice gry.
Mechanizm działania świeczki
A skoro już jesteśmy przy mechanice – w grze wykorzystano kilka ciekawych patentów. Oprócz celu głównego, jakim jest znalezienie drogi przez każdy poziom, mamy też cel poboczny, jakim jest zapalenie naszym światłem znajdujących się na każdym poziomie świeczek. Czasem jest ich zaledwie kilka, czasem kilkanaście, niektóre są bardzo łatwo dostępne, inne praktycznie niewidoczne. Jednak musimy bardzo uważać na to, na jak długo starczy nam mocy świecenia, bo z każdym rozbłyskiem Candleman staje się coraz mniejszy, a gdy stopi się całkiem, będzie to oznaczało zaczynanie levelu od początku. Dodatkową komplikacją jest fakt, że niektóre miejsca na mapie są bardzo ciemne, a w innych pojawiają się elementy, których użycie także wiąże się z rozbłyskiem naszej świecy, bez którego nie przejdziemy dalej.
Przykładowo, na kilku etapach musimy sobie utorować drogę spadającymi z wysokości owocami, ale tylko nasze światło może je zmusić do upadku. Zaś na innym poziomie rozbłysk świecy ujawnia elementy, po których możemy przeskoczyć na drugi koniec rozpadliny. Muszę tutaj oddać autorom, że wykazali się naprawdę potężną kreatywnością w projektowaniu poszczególnych etapów.