Strona głównaRecenzjeAvengers: Endgame to godne zwieńczenie historii – recenzja filmu (bez spojlerów)

Avengers: Endgame to godne zwieńczenie historii – recenzja filmu (bez spojlerów)

Avengers: Endgame obejrzałem już w środę. Myślałem, że w czwartek, trochę jeszcze na gorąco, napiszę recenzję filmu. Jednak wciąż byłem pełen emocji i przemyśleń, które częściowo udało mi się uporządkować dopiero dzisiaj. Zapraszam na bezspojlerową recenzję Avengers: Endgame.

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – Avengers: Endgame to jedna z najważniejszych premier filmowych tego roku. Produkcja podsumowuje 10-letnią historię filmowego uniwersum Marvela i ostatecznie spina 21 poprzednich filmów. Jest pożegnaniem, zakończeniem i zarazem podziękowaniem oraz ukłonem w kierunku wszystkich fanów. Sam określiłbym go mianem mokrego snu każdego nerda. Nie wyobrażam sobie, żeby prawdziwi fani wyszli z kina rozczarowani. To godne zwieńczenie historii ukochanych przez nas bohaterów.

Nie będę ukrywał, że napisanie recenzji bez spojlerów jest niezwykle trudne. To dlatego, że Endgame jest jedną wielką klamrą, która podsumowuje to, co oglądaliśmy przez ostatnie 10 lat. Film zamyka praktycznie wszystkie wątki i historie. Widać, że każdy z bohaterów i każda z wcześniej podjętych decyzji ma tutaj znaczenie. Wszystko prowadziło właśnie do tego momentu. Powiem więcej, na tym filmy Marvela mogłyby się skończyć i chyba nikt nie byłby z tego powodu rozczarowany. Ale na tym historia się nie skończy. Wręcz przeciwnie, tylko teraz świat Marvela będziemy dzielić na ten przed Thanosem i ten po Thanosie. Film odpowiada na mnóstwo pytań i podsumowuje wiele kwestii, ale jednocześnie rodzi w głowach widzów drugie tyle znaków zapytania.

Endgame jest tym, czego mogliście się spodziewać i jednocześnie wszystkim tym, czego spodziewać się nie mogliście. Produkcja jest przewidywalna i zaskakująca zarazem. To też ciągła karuzela emocji. Jest tutaj wszystko – zdziwienie, śmiech, przerażenie, smutek i wzruszenie. Między tymi odczuciami skaczemy z prędkością wystrzałów z karabinu. W jednej chwili Thor rzuca jakimś żartem, a za 2 minuty ktoś dostaje w gębę i nastrój zmienia się o 180 stopni. To jeden z tych powodów, dla których dzień po seansie nie wiedziałem, co mam w tej recenzji napisać. To też powód, dla którego nie odmówię sobie drugiego, a być może nawet i trzeciego seansu. Tym razem już na spokojnie, wiedząc, co dokładnie na mnie czeka.

Endgame podobał mi się z jednego, ale bardzo szczególnego powodu – bardzo dużo czasu poświęca bohaterom. Pokazuje nam, jak poradzili oni sobie ze stratą przyjaciół i rodziny. Poznajmy ich bardziej ludzką stronę, ich motywacje, cierpienie, a czasem nawet i ataki paniki. Stają się bliżsi widzowi, a przez to jeszcze bardziej ich uwielbiamy. Niemal cierpimy razem z nimi i kibicujemy im z całego serca. O ile w Infinity War Thanos był postacią, której motywy dało się zrozumieć, a nawet polubić, o tyle w Endgame staje się on złoczyńcą z prawdziwego zdarzenia, bo widzimy skutki jego działań. Wiemy, jak wiele złego zrobił i jak wszechświat, chociaż tylko z perspektywy Ziemi, na tym ucierpiał. Momentami tempo akcji może wydawać się przez to powolne, ale świetnie buduje to atmosferę i przygotowuje nas na finał.

Infinity War nie jest już największym crossoverem w historii kina. Od teraz ten tytuł dzierży Endgame, który robi jeszcze większe wrażenie. Pomimo tego, że widzieliśmy tych bohaterów już w walce z fioletowym Tytanem, to tutaj otrzymujemy tego więcej, szybciej i intensywniej. A sam finał jest niezwykle satysfakcjonujący. Po wyjściu z kina czułem się zaspokojony. Czułem, że tak po prostu miało być, że wcześniejsze filmy prowadziły właśnie do tego, co się wydarzyło. To prawdziwe zakończenie historii. To przede wszystkim godne zakończenie historii. Godne Marvela i bohaterów.

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Damian Jaroszewski
Redaktor prowadzący, szef działów esport i hardware

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię