Doom: The Dark Ages to kolejny rozdział w historii kultowej serii stworzonej przez id Software, który nie tylko odświeża formułę, ale wręcz ją reinterpretuje. Tym razem Doom Slayer trafia do mrocznego, średniowiecznego świata fantasy, gdzie walka z demonami nabiera zupełnie nowego, cięższego charakteru. Czy eksperyment się udał? Tego dowiecie się z dzisiejszej recenzji.
Już od pierwszych minut widać, że The Dark Ages to nie jest więcej tego samego. Zamiast futurystycznych laboratoriów i industrialnych piekieł, lądujemy w gotyckich zamczyskach, na polach bitew i w kosmicznych krainach inspirowanych Lovecraftem. Gra serwuje nam nie tylko walkę z demonami, ale też opowieść o wojnie ludzkości z siłami piekła, z udziałem frakcji Sentinelów i tajemniczych Maykrów. Po raz pierwszy w historii serii pojawiają się towarzysze i wrażenie, że Slayer nie jest samotnym mścicielem, lecz częścią większego konfliktu.
Zmiany, zmiany, zmiany
Największą zmianą w rozgrywce jest tarcza Doom Slayera – narzędzie zarówno defensywne, jak i ofensywne. Możemy nią odbijać pociski, parować ataki i błyskawicznie zbliżać się do wrogów, a nawet rzucać nią jak Kapitan Ameryka, by siać spustoszenie w szeregach demonów. Brak podwójnego skoku i dashowania z Eternal nadaje rozgrywce cięższy, bardziej średniowieczny feeling, ale nie odbiera jej tempa – Slayer jest nadal szybki, a walki są dynamiczne i wymagające.
Nowością jest też system walki wręcz, który zastępuje ikoniczną piłę łańcuchową. Teraz amunicję odzyskujemy przez brutalne finishery, a nie przez cięcie przeciwników na pół. To rozwiązanie, które lepiej pasuje do nowego klimatu gry i zachęca do agresywnego stylu.
Repertuar broni to klasyka serii – shotguny, karabiny, rakietnice, plazma – ale każda z nich ma alternatywną wersję, którą można błyskawicznie przełączać, co daje ogromne możliwości kombinowania. Nowością jest Skullcrusher Pulverizer – broń idealna do walki z hordami słabszych demonów. Co ważne, każda broń pozostaje użyteczna do końca gry i można ją rozwijać, odblokowując nowe efekty (np. podpalenie, krwawienie, odbijanie pocisków).
Przeciwników na ekranie jest więcej niż kiedykolwiek – walki często przypominają prawdziwe bitwy, a liczba demonów potrafi przytłoczyć. Znane bestie wracają w nowych wersjach (np. Pinkie z łucznikiem na grzbiecie), a niektóre, jak Vagary z Doom 3, pojawiają się jako minibossowie. Sztuczna inteligencja i różnorodność ataków sprawiają, że każda potyczka wymaga innej taktyki.
Poza klasycznym „ripp and tear” gra oferuje też elementy eksploracji – ogromne, otwarte poziomy, pełne sekretów, ulepszeń i znajdziek. Dla urozmaicenia rozgrywki pojawiają się też sekcje z pilotowaniem mecha czy lataniem na smoku. Nie są one zbyt rozbudowane, ale skutecznie przełamują rytm gry i dają chwilę oddechu.
Oprawa audiowizualna i soundtrack
Doom: The Dark Ages zachwyca klimatem – gotycka architektura, kosmiczne pejzaże i piekielne pola bitew robią wrażenie, a liczba przeciwników na ekranie nie powoduje spadków płynności. Na osobną pochwałę zasługuje ścieżka dźwiękowa – ciężkie, metalowe riffy napędzają każdą walkę i podkręcają adrenalinę, a nowe kompozycje świetnie wpisują się w średniowieczny klimat.
Podsumowanie i ocena
Doom: The Dark Ages to odważny krok w nowym kierunku, który nie tylko nie zawodzi, ale wręcz podnosi poprzeczkę dla całej serii. Kampania, jak na dzisiejsze standardy jest długa (ponad 20 godzin), pełna wyzwań i nie pozwala się nudzić. Nowy system walki, świetny design poziomów i klimat sprawiają, że to obowiązkowa pozycja dla fanów FPS-ów – nawet jeśli początkowo cięższy styl rozgrywki wymaga chwili przyzwyczajenia.
Ocena: 8/10
Zalety
|
Wady
|