Call of Duty: Black Ops Cold War to nie tylko multiplayer i krótka kampania. Po roku przerwy do serii wrócił tryb Zombie. Przyjrzeliśmy się bliżej mapie Die Maschine i postanowiliśmy przybliżyć Wam nasze wrażenia z rozgrywki.
Podstawowy zamysł Zombie
Weterani trybów Zombie będą pewnie zaskoczeni liczbą zmian, jaką Treyarch zdecydował się wprowadzić w Black Ops Cold War. Niektóre przypadną Wam do gustu, a do innych będziecie musieli się przyzwyczaić. Ogólna koncepcja trybu wiele się jednak nie zmieniła.
Podstawowym celem gry jest oczywiście zabijanie zombie. Wchodzicie na mapę, na niewielką, pokrytą śniegiem lokację i zaczynają otaczać Was przeciwnicy. Pokonujecie fale zombie, zbieracie zdobywane za ich zabójstwa punkty i otwieracie przejścia prowadzące do kolejnych lokacji. Mapa powoli rośnie i odkrywa przed Wami swoje sekrety. Z każdą kolejną falą potwory stają się silniejsze, zyskują dodatkowe punkty zdrowia i zadają więcej obrażeń. Najważniejszym celem jest więc przeżycie w stopniowo pogarszających się warunkach, odblokowując przy tym kolejne części mapy.
W przetrwaniu pomagają różnego rodzaju narzędzia porozrzucane po Die Maschine. Najbardziej podstawowym z nich są oczywiście bronie. W standardowym dla Zombie stylu bronie możecie zdobyć ze skrzynki, która oferuje losowy przedmiot za stałą cenę, albo ze ściany, podchodząc po prostu w odpowiednie miejsce i wydając trochę więcej pieniędzy w zamian za konkretną strzelbę czy karabin. W kilku miejscach na mapie można kupić również pasywne umiejętności, perki. Łącznie jest ich sześć i każdy z nich zapewnia bonus znacząco ułatwiający waszą rozgrywkę. Niektóre zwiększają punkty zdrowia, inne pozwalają na szybsze przeładowanie broni, a jeszcze kolejne ułatwiają wskrzeszanie poległych kolegów.
„Gameplay loop” w Zombie, jak zwykło się mówić w tego typu powtarzalnych grach, na początku nie wydaje się zbyt skomplikowany. Pokonujemy potwory, zbieramy pieniądze, wydajemy je na perki oraz lepsze bronie i nasze możliwości rosną razem z siłą zombie. Najbardziej wyjątkowym aspektem tego trybu zawsze był jednak fakt, że w całym tym chaosie i dziesiątkach przeciwników ukryta jest linia fabularna oraz dziesiątki Easter Eggów.
Początek każdej rundy wygląda bardzo podobnie. Musicie zdobyć trochę pieniędzy i podążać za wskazówkami na mapie, które pomagają Wam w odblokowaniu najważniejszego elementu każdego Zombie, Pack-a-Punch. Jest to maszyna gwarantująca możliwość ulepszenia dowolnej broni na mapie. Pack-a-Punch błyskawicznie stanie się waszym przyjacielem i z przeciętnego, szarego karabinu zrobi broń zdolną do niszczenia całych hord zombie w ciągu kilku sekund.
Kiedy odblokujecie maszynę, mapa staje przed Wami otworem. Możecie wybrać sobie jakieś komfortowe miejsce i zabijać tam fale przeciwników, zbierając pieniądze na silniejsze bronie lub ulepszenia. Die Maschine, podobnie jak większość map w poprzednich odsłonach Call of Duty, oferuje jednak również szereg misji. Opierają się one głównie na interakcji z porozsiewanymi po mapie przedmiotami. Czasami musicie zdobyć klucz do jakiejś zamkniętej skrytki, innym razem znaleźć kod do zablokowanego hasłem komputera. Główna linia fabularna to element trybu, który każdy gracz powinien przeżyć chociaż raz. Oprócz podstawowych misji można aktywować również szereg Easter Eggów, które czasami gwarantują nawet darmowe perki lub bronie.
Niska bariera wejścia
Dla wiernych fanów Zombie Die Maschine nie będzie tym samym, standardowym doświadczeniem, które oferowały poprzednie Black Opsy. Wyraźnie spadła bariera wejścia. Nóż jednym uderzeniem zabija zombie aż do 20 rundy, każdą grę można zacząć ze swoją bronią, wzbogaconą o pięć różnych dodatków, a oprócz paska życia mamy teraz również pancerz, znacząco zwiększający żywotność naszej postaci.
Niektórym weteranom może nie podobać się fakt, że do wyższych rund dociera się teraz nieco łatwiej. Die Maschine wciąż oferuje jednak sporo różnych wyzwań, a doświadczeni gracze będą musieli po prostu wyżej zawiesić sobie poprzeczkę. Sam nigdy nie byłem wielkim fanem Zombie i większość czasu spędzałem w multiplayerze, ale podoba mi się w jakim kierunku poszedł teraz ten tryb. Die Maschine ma bowiem coś, czego brakowało pozostałym mapom. Gra jest teraz intuicyjna.
Nigdy nie podobał mi się fakt, że większość map w Zombie musiałem zaczynać z poradnikiem z Youtube na prawym ekranie. Bariera wejścia zawsze była wysoka i nigdy nie potrafiłem odnaleźć żadnej logiki w całym tym zamieszaniu. Die Maschine wciąż wymaga od nas nieco google’owania, ale można zajść dużo dalej, nie martwiąc się o Easter Eggi czy linię fabularną.
Dotyczy to zarówno pierwszych rund, gdzie gra prowadzi nas za rękę prosto do Pack-a-Puncha, jak i dalszych etapów. Oprócz podstawowych punktów, które służą do kupowania perków, broni oraz amunicji, tak jak w poprzednich grach, Black Ops Cold War wprowadza dwie dodatkowe waluty, salvage. Dzięki nim jesteśmy w stanie stworzyć własne granaty, nagrody za serie zabójstw, pancerz, a nawet ulepszyć rzadkość naszej broni.
Chociaż ogólnie gra może być prostsza, wszystkie nowości składają się na dużo bardziej satysfakcjonujące doświadczenie. Szczególnie dla mniej doświadczonych graczy. Z amunicją nie ma już aż tak dużych problemów, a nowe waluty pozwalają wzbogacić swój ekwipunek o coś więcej niż tylko dwie bronie. Ścieżka rozwoju postaci oraz przedmiotów będących w naszym posiadaniu jest teraz łatwiejsza w zrozumieniu.
Przyjemność z gry
Dobrze bawiłem się przy kilku Easter Eggach, odczuwałem satysfakcję z używania większości broni i polowania na Ray Guna. Podoba mi się większość zmian, jakich dokonał Treyarch razem z Black Ops Cold War. Nie ukrywam jednak, że największy plus nowych Zombie jest najtrudniejszy do opisania. Die Maschine jest bowiem po prostu przyjemne.
Przez ostatnie dni grałem solo, duo i w czteroosobowej grupie. Dotarłem do stosunkowo wysokich rund, widziałem etap, który przez doświadczonych graczy nazywany jest już „endgamem”. Grałem też w kilka poprzednich odsłon Zombie i nie pamiętam, czy kiedykolwiek odczuwałem tyle satysfakcji ze zwykłej rozgrywki. Zabijanie fal przeciwników i obserwowanie, jak moja broń staje się coraz silniejsza z każdym kolejnym ulepszeniem, sprawia tonę frajdy.
Częściowo przyjemność z rozgrywki może być oczywiście spowodowana tym, że pierwszy raz w Zombie gram na PC. 120 FOV i ponad 200 FPS-ów w trybie, który do tej pory widziałem tylko na PlayStation 4, robi ogromną różnicę. Nie bez powodu jednak przez ostatnie kilka dni światła reflektorów zwrócone były w stronę Zombie, a nie zdominowanego przez MP5 multiplayera. Treyarch nowym Zombie zrobił po prostu kawał dobrej roboty.
To jest największa herezja jaką w życiu słyszałem 😀
Nie 🙂