Jeden z nielicznych elementów Call of Duty, na który można było liczyć niemalże co roku, zawiódł w Vanguard. O kampanii nowej produkcji Sledgehammer Games większość graczy zapomni bardzo szybko.
Przewidywalny setting, nużąca rozgrywka i sporo błędów technicznych
Call of Duty: Vanguard wrzuca nas z powrotem do czasów drugiej wojny światowej. Od pierwszych minut kampanii obserwujemy czteroosobową grupę do zadań specjalnych złożoną z Australijczyka, Brytyjczyka, Amerykanina i najciekawszej ze wszystkich postaci, urodzonej w Związku Radzieckim Poliny Petrovej. Ta wybuchowa mieszanka zostaje złapana przez Nazistów i zamknięta w areszcie, gdzie wcielamy się po kolei w każdego z bohaterów, poznając sekrety ich przeszłości.
Chociaż kampania Vanguarda ma sporo różnych problemów, w moim odczuciu głównym mankamentem pozostaje setting. Druga wojna światowa jest tematem przewałkowanym tysiące razy, który w grach akcji nuży już na samym wstępie. Sledgehammer automatycznie podwyższyło sobie poprzeczkę, wybierając setting dla Vanguarda. W 2021 roku gra osadzona w drugiej wojnie światowej musi mieć naprawdę świetny pomysł, żeby zaskoczyć fanów shooterów. Świetną robotę robią Dan Donohue i Dominic Monaghan w roli nazistów, ale z ich ust wciąż padają dokładnie te same słowa, jakie słyszeliśmy w siedmiu poprzednich grach lub filmach tego typu.
Zaskakuje również fakt, że kampania jest bardzo wolna i przez cały czas trwania nie oferuje zbyt dużo akcji. Vanguard regularnie oddaje scenę zatrudnionym do realizacji scenariusza aktorom, co skutkuje długimi przerywnikami filmowymi. Gameplayowo nowa odsłona serii mocno odbiega od założeń poprzednich kilku gier. W Vanguardzie jest bardzo dużo skradania, dużo chodzenia i gadania, a mało tego, do czego przyzwyczaiły nas kampanie Call of Duty – strzelania.
Odbiór Vanguarda będzie mocno zależał od waszych oczekiwań względem kampanii CoD-a. Moje oczekiwania całkowicie spełniał w zeszłym roku Black Ops Cold War. Miałem okazję przetestować wiele różnych broni, znalazłem się w kilku ciekawych lokacjach i co najważniejsze, byłem wielokrotnie odpowiedzialny za jedną, wielką rozwałkę. Były momenty na dłuższe dialogi, pociągnięcie fabuły do przodu i nawet różne opcje dialogowe, ale potem wsiadałem w helikopter lub na jakieś działko i robiłem to, do czego Call of Duty zawsze nadawało się najlepiej.
W Vanguardzie od normy najmocniej odbiega wątek wyborowej snajperski Poliny Petrovej. Rzadko kiedy trafia się tam okazja na dłuższą wymianę ognia. Większość misji zachęca do rozwiązania sprawy po cichu albo spokojnego wyciągania rywali na odległość. Nawet kiedy dochodzi już do bezpośrednich starć, zasób broni jest bardzo ograniczony i trzeba nieustannie martwić się o amunicję. Nie podoba mi się bieganie po polu bitwy i szukanie nabojów po pokonanych przeciwnikach lub skrzynki, która odnowi część mojej amunicji. W szczególności nie podoba mi się fakt, że mogę wpakować 10 pocisków w jakiegoś nazistę, podejść do jego ciała i wyciągnąć z niego 3 naboje do pistoletu.
Vanguardowi nie pomaga również fakt, że kampania technicznie wypada słabo. Zaliczyłem kilka crashy, błąd zmuszający mnie do wrócenia do poprzedniego checkpointu, a całemu mojemu przejściu towarzyszyło kilka irytujących bugów. Na PC każdy alt tab albo zrobienie screena skutkowało pauzowaniem gry. Każdy przycisk wciśnięty podczas cutscenki, który nie był spacją, wstrzymywał przerywnik filmowy i czekał, aż będziemy gotowi na obejrzenie reszty dialogu. Regularnie widać również głupotę AI, szczególnie w bitewnych scenach z większą liczbą przeciwników na mapie, co skutecznie rujnuje imersję w tych lepszych momentach Vanguarda. Wielu nazistów potrafi po prostu stać na środku walki z opuszczoną bronią, ignorując naszą obecność i czekając, aż ktoś ich zastrzeli. Techniczny aspekt kampanii Call of Duty też rzadko kiedy był problemem. Single player był zawsze krótki, ale dopracowany i pozbawiony większych mankamentów. Tutaj problemów jest na tyle dużo, że powodują miejscami frustrację i zapadają w pamięć.
Mocne strony średniej kampanii
Nie oznacza to jednak, że single playera Vanguarda w ogóle nie warto ruszać i nie jest warty spędzenia z nim tych kilku godzin. Podoba mi się przede wszystkim podstawowe założenie kampanii, pomysł podzielenia gry na pięć różnych historii, główny wątek i cztery historie z przeszłości głównych bohaterów. Płynnie przechodzimy od amerykańskiego pilota, który zestrzeliwał z błękitnego nieba samoloty przeciwników, do pokrytej śniegiem Rosji, gdzie Polina Petrova z lornetką wypatrywała wroga.
Dużo lepiej można teraz zrozumieć scenarzystów Vanguarda, którzy przed premierą gry mówili, że chętnie zrobiliby jeszcze dwie kampanie. Vanguard jest przedstawieniem postaci. Poznajemy każdego z głównych bohaterów, dowiadujemy się o ich przeszłości, słabych i mocnych stronach i jesteśmy gotowi dowiedzieć się, co stanie się po wydarzeniach z tej kampanii. Bardzo chętnie zobaczyłbym te same postaci przeniesione do innego settingu.
Gameplay z kolei nie zawsze jest nużący, powolny i nieprzypominający zupełnie Call of Duty. Są momenty, kiedy Vanguard odnajduje w sobie duszę klasycznego CoD-a i po prostu wrzuca nas w środek pola bitwy, każe bronić jakichś punktów albo zmieść z powierzchni ziemi wrogą armię. Gra przypomina wtedy klasyczne kino wojenne i sprawia sporo frajdy. O ile w pobliżu znajduje się jakaś skrzynka uzupełniająca amunicję.
Najlepsze wrażenie kampania robi w samej końcowej sekwencji, gdzie akcja nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Gra rzuca w nas różnego rodzaju zagrożeniami i sprawdza, ile jesteśmy w stanie wytrzymać. Widać wtedy również potencjał czwórki bohaterów i wplatania różnych ich umiejętności w konkretne scenariusze kampanii. Niestety chwilę po tym, kiedy gra sprawia frajdę i wszystko wokół nas wybucha, pojawiają się napisy końcowe.
Na dłuższą metę nie mam też większych zastrzeżeń co do oprawy wizualnej. Miejscami zdarzały się oczywiście wspomniane błędy, ale gra wygląda dobrze i działa płynnie. Umiejscowienie kilku z tych historii pozwoliło Sledgehammer wycisnąć więcej mocy z silnika Modern Warfare i zaserwować graczom parę ładnych obrazków. W tym roku miałem również okazję sprawdzić kampanię na telewizorze TCL, oficjalnego partnera Call of Duty: Vanguard. Rozsiadłem się więc wygodnie na kanapie, podłączyłem PlayStation 5 i z każdą kolejną cutscenką coraz bardziej nabierałem ochoty na rewatch Kompanii Braci.
Większość fanów Call of Duty nową kampanię sprawdzi nawet z czystej ciekawości. Gdyby taka mieszanka skradania z szukaniem amunicji trwała przez 20 albo 30 godzin, zmęczyłbym się w połowie i pewnie w ogóle nie dotrwał do tej widowiskowej końcówki. Z przejściem na średnim poziomie trudności można zmieścić się jednak w ok. 5 godzin, pooglądać sobie parę dobrych występów aktorskich i wrócić do Zombie lub multiplayera. Czy warto kupić Call of Duty: Vanguard dla samej kampanii? Absolutnie nie. Czy warto zajrzeć do kampanii w ramach odskoczni od pozostałych trybów? Pewnie, czemu nie.