W miniony weekend odbyły się pierwsze testy nowej odsłony Call of Duty. Vanguard zadebiutował na razie pod postacią Champion’s Hill, kolejnego wariantu trybu Gunfight.
Champion’s Hill nowym Gunfightem
Na początku warto zaznaczyć, że w weekend nie mieliśmy dostępu do niczego oprócz Champion’s Hill. Alpha była ekskluzywna dla konsol PlayStation i oferowała pierwsze spojrzenie na nowy tryb gry, który 5 listopada pojawi się razem z Vanguardem. Cały czas czekamy w rezultacie zarówno na coroczny multiplayer reveal, gdzie deweloperzy przedstawią szczegóły trybu 6v6, jak i możliwość jego przetestowania.
Champion’s Hill to nieco bardziej złożony Gunfight z Modern Warfare i Cold Wara. W dwu- lub trzyosobowej grupie wchodzimy do meczu, który zawsze zaczyna się od fazy zakupów. Wszyscy gracze zostają postawieni przed czterema skrzynkami. Znajdują się w nich bronie, killstreaki, atuty oraz granaty i wyposażenie taktyczne. Pokonując kolejne rundy, zdobywamy coraz więcej pieniędzy i od czasu do czasu wracamy do fazy kupowania, gdzie możemy wydać je na przedmioty, które ułatwią wygranie następnych starć. Pieniądze wydawać można również na ulepszenia do broni. Można zrobić to w każdej chwili, wciskając po prostu prawą strzałkę na D-Padzie. Rzadkość broni wzrasta wraz z wydawanymi na ulepszenia pieniędzmi, a razem z nią pojawiają się nowe, silniejsze dodatki.
Po pierwszej fazie kupowania zostaje nam wylosowany pierwszy rywal. Każda drużyna zaczyna mecz z tą samą liczbą żyć (12 dla duo i 18 dla trio). Śmierć jednego gracza odbiera nam życie z całej puli i jeżeli skończą nam się życia i zostaniemy wyeliminowani, kończy się nasza przygoda z turniejem. Zwycięzcą całego lobby jest oczywiście grupa, która została ostatnia na placu boju, jedyna z dodatnią liczbą żyć. Pojedyncze mecze trwają ok. minuty i odbywają się na jednej z kilku, bardzo niewielkich, przeznaczonych wyraźnie do 2v2 i 3v3 map.
W przeciwieństwie do Gunfighta, Champion’s Hill wymaga czujności przez cały czas trwania meczu. Nawet jeżeli wygrywamy z przeciwnikiem i eliminujemy go częściej niż on nas, chcemy ginąć jak najmniej. Życia nie resetują się po wygranym meczu i mogą za kilka rund zadecydować o tym, czy wygramy bezpośrednie starcie z liderem lobby. Co więcej, format Champion’s Hill sprawia, że cały turniej można przegrać w ciągu jednego meczu. Wystarczy odrobina nieuwagi i pochopne podejmowanie decyzji w starciu z doświadczonym rywalem i nagle wracamy do głównego menu zaledwie po paru minutach walki.
Zamysł Champion’s Hill jest w porządku, a przyjemność z rozgrywki rujnuje głównie wykonanie niektórych mechanik przez Sledgehammer. Respawny w alphie były zupełnie niedopracowane. Regularnie na moich plecach pojawiali się przeciwnicy albo to ja odradzałem się tuż obok nieświadomego rywala. W trybie, gdzie śmierci mają tak duże znaczenie, tego typu sytuacje nie mogą mieć miejsca i powodują ogromną frustrację. Sporo do życzenia pozostawiają również najwyższe poziomy ulepszenia niektórych broni. Już na epickim poziomie pojawiają się chociażby pociski zapalające, które tak samo jak za czasów WW2, odbierają całą przyjemność z gry.
Modern Warfare 1.5
Jeszcze przed rozpoczęciem alphy po społeczności Call of Duty krążyły plotki, że Vanguard ma w dużym stopniu skorzystać z tego, co w Modern Warfare 2019 zrobiło Infinity Ward. Tak też właśnie się stało. Vanguard wygląda w rezultacie na dziwne połączenie Modern Warfare z WW2.
Najbardziej pozytywnym elementem zaczerpniętym od MW jest oczywiście silnik gry. Na PS5 Vanguard wygląda świetnie i oferuje kilka ładnych obrazków nawet na niewielkich, ciasnych mapach Champion’s Hill. Bardzo dużo zmieniło się w świecie Call of Duty, kiedy zadebiutował nowy silnik i mało kto widzi raczej tę zmianę jako negatywną. Kolejne odsłony serii tworzone na tym silniku pozwolą dodatkowo go usprawnić i postępować jeszcze dalej w tym rozwoju technologicznym CoD-a.
Weteranów Call of Duty ze smutkiem informuję, że niestety nie tylko silnik został zaczerpnięty z Modern Warfare. Obie gry wydają się do siebie bardzo podobne również pod kątem tempa rozgrywki i filozofii deweloperów. Time to kill jest bardzo niski, obrażenia zadawane w głowę są ogromne i po roku przerwy wróciliśmy do minimapy z Modern Warfare, która pokazuje graczy wyłącznie podczas aktywnego UAV. W alphie było dużo campienia, przesiadywania za przeszkodami i patrzenia w kilka kluczowych punktów na mapie, wyczekując pierwszego ruchu przeciwnika.
Camperzy mieli również sporego sojusznika w stylu graficznym Vanguarda. Chociaż silnik MW oferuje duże możliwości, Vanguard zdaje się wykorzystywać jego potencjał w niewielkim stopniu. Gra jest bardzo szara, ponura i ma ogromne problemy z widocznością. Spory odrzut wielu karabinów, w połączeniu z jednolitą kolorystyką Vanguarda i efektami wizualnymi podczas strzelania z broni, sprawiają, że kiedy zaczynamy strzelać, rywal znika z naszego pola widzenia. Już nawet stojąc w miejscu i patrząc przed siebie, trudno jest jednak dostrzec przeciwnika, pomiędzy szarymi skrzydłami samolotów a brązowymi beczkami.
Po raz pierwszy w historii Call of Duty w grze pojawiły się zniszczenia terenu. Miewaliśmy w WW2 możliwość wysadzenia kilku ścian i otworzenia jakiegoś przejścia. Vanguard wynosi te mechaniki na dużo wyższy poziom – pozwala ręką niszczyć drewniane ściany i strzelać przez większość przeszkód. W Champion’s Hill mechaniki te nie sprawdzały się najlepiej. Podczas wielu map przeszkody były niszczone w ciągu kilkunastu sekund i zostawaliśmy na otwartej, pełnej dziur przestrzeni, gdzie niemożliwym było praktycznie bezpieczne poruszanie się po mapie. Tak zaawansowane zniszczenia na pierwszy rzut oka nie pasują za bardzo do CoD-a. Ostatecznie dużo zależeć będzie jednak od tego, jak zostały zaprojektowane mapy. Jeżeli po zniszczeniu przeszkód będziemy mieli alternatywną, równie zbalansowaną lokację, nowa mechanika może zapewnić grze po prostu nieco więcej różnorodności.
Na całe szczęście jest kilka światełek w tunelu dla graczy, którzy tęsknią za szybszym, bardziej angażującym Call of Duty. Najbardziej pozytywną zmianą jest bardzo cichy dźwięk kroków. W Champion’s Hill, gdzie z jakiegoś dziwnego powodu słychać było również odgłosy walki z innych, trwających w tym samym momencie meczów, trudno było usłyszeć wbiegającego za nasze plecy rywala. W przeciwieństwie do MW, dostaliśmy również starego, dobrego Ghosta. Znikamy z radaru podczas UAV tylko wtedy, kiedy jesteśmy w ruchu.
Chociaż pierwsze wrażenia z Call of Duty: Vanguard mogą dla wielu fanów serii zwiastować powrót mrocznych czasów, jest jeszcze za wcześnie, żeby oceniać grę studia Sledgehammer. Sporo problemów można rozwiązać kilkoma prostymi łatkami, które pojawiały się już w poprzednich częściach. Większe mankamenty zweryfikuje z kolei beta 6v6. Może się bowiem okazać, że te najbardziej problematyczne elementy Champion’s Hill nie będą miały większego znaczenia w zwykłym multiplayerze. Na razie pozostaje więc uzbroić się w cierpliwość i czekać na 7 września, kiedy Sledgehammer oficjalnie zaprezentuje swoją nową grę.