Jeśli lubicie wyzwania to mam dla Was idealną propozycję spędzenia czasu. Będzie dość trudno i schematycznie, ale ostatecznie poczujecie satysfakcję i wielką ulgę, że dotarliście do końca gry…
Od momentu, gdy Dżin spełnił moje życzenie i otworzył przede mną wrota do mosiężnego miasta nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Z zapowiedzi wynikało, że luźnej przygody opartej na „Księdze tysiąca i jednej nocy”. I faktycznie, przywitał mnie klimat Bliskiego Wschodu ubrany w uroczo baśniową oprawę graficzną. Charakterystyczna architektura lokacji, tło muzyczne, a także nieco mistyczny nastrój kreśliły orientalną atmosferę. Wszystko to zostało przedstawione w dość wiarygodny sposób, pozwalając poczuć się, jak Książę Persji igrający z czasem i niebezpieczeństwem.
Nasza bezimienna postać dzieli z Dastanem więcej, niż mogłoby się zdawać. Obydwoje wiedzą jak posługiwać się bronią i nieobcy jest im parkour, co ułatwia im wybrnąć z najgorszych sytuacji. Równie istotne jest to, że mają dość zbliżone zainteresowania – są żądni niesamowitych przygód, choć trzeba przyznać, że wynikają one z różnych pobudek. W City of Brass jest nią bardzo powszechna choroba, którą wywołuje gorączka złota. To niemal kliniczny przykład osoby, która zaryzykuje własne życie dla przyspieszonej emerytury. W tym przypadku mowa o legendarnym skarbie z Mosiądzu – zaginionego miasta, z którego nikomu jeszcze nie udało się wynieść choćby własnej duszy.
Winni całej sytuacji są niegdysiejsi mieszkańcy odbywający swoją karę za chciwość i lenistwo. Po tym, jak zbratali się z dżinami odwrócili się od nich sąsiedzi zapewniający bogatą kartę dań. Nałożone embargo na produkty spożywcze dopełniło dzieła. W mieście zapanował śmiertelny głód. Ludzie w panice ukryli swoje bogactwa i stali się na swój sposób nieśmiertelni. Pozostawiony przez nich skarb nie został jednak zapomniany. Co mniej rozgarnięci złodzieje, wzięli sobie za punkt honoru przywrócenie złota do obiegu. Niestety realizacja tego planu wymaga nie lada umiejętności, bo kosztowności strzeże armia kościotrupów, mało przyjaznych dżinów, nadto sprawy nie ułatwiają wszelakie pułapki gęsto rozstawione po pałacach i dziedzińcach. Brzmi bardzo kusząco, prawda?
Gatunek reprezentowany przez City of Brass wyklucza jednak podobieństwa w gameplayu względem popularnego uniwersum Prince of Persia. To rasowy roguelike, gdzie śmierć bohatera oznacza definitywny koniec gry i utratę wszystkich zebranych przedmiotów. Rozrywce towarzyszy więc formuła wyzwania, która dodatkowo wykracza poza profil gry singleplayer, będący tu jedynym trybem. Twórcy stworzyli system rankingowy zliczający punkty oraz czas przechodzenia poziomów. Walczymy tu o najdłuższe przetrwanie i „prestiż” z nieobecnymi graczami.
Aby wdrapać się na listę rankingową musimy dzielić swoją uwagę na czas przejścia poziomów, przeciwników nie odstępujących nas nawet na krok, a także ukryte po kątach skarby. I warto namierzać wszelkie błyskotki, bowiem to dzięki nim rozwijamy postać i wynajmujemy ekipę duchów do pomocy. Swoistych zakupów dokonujemy w sklepie prowadzonym przez dżinów. Ich stragany pojawiają się w losowych miejscach w obrębie miasta. Za właściwą cenę możemy u nich ulepszyć statystyki postaci względem defensywy, ataku, szybkości poruszania oraz zmienić broń na zadającą większe obrażenia i mającą dodatkowe właściwości. Jednakże nawet ze standardowym wyposażeniem można zaliczyć wszystkie poziomy. Dostępne od początku gry bułat (krótki, zakrzywiony miecz) i bicz są wystarczające, by pokonać każdego trupiego nieprzyjaciela. Obie z broni spełniają tu konkretne funkcje. Miecz z wiadomych przyczyn służy do eksterminacji, zaś bicz ma o wiele więcej zastosowań. Dobrze nakierowany ogłuszy, przyciągnie lub rozbroi przeciwnika w zależności od celności i wyboru ataku. Dodatkowo zaczepiony o zwisający hak pozwala przeskoczyć nad przepaścią bądź też szybko wymanewrować wroga.
A w owym mieście nie brakuje okazji do zwady. Żeby nie było zbyt łatwo, często oczekują nas w mniejszych grupkach. We frontalnym starciu nieraz padałem trupem zarówno przez uzbrojonego umarlaka, jak i po wpadnięciu w pułapkę. Tu jednak trzeba przyznać, że są niebezpieczne również dla nieżyjących adwersarzy. Wysuwane kolce z podłogi, wydmuchiwany piasek, otwierane zapadnie można wykorzystać do własnej obrony. W momencie, gdy okaże się, że rozgrywka jest zbyt trudna możemy skorzystać przed rozpoczęciem sesji z „boskich błogosławieństw”. Wyznaczają one poszczególne elementy gry podnoszące lub zmniejszające trudność, jak np. liczbę przeciwników, ich szybkość.
Mimo wszelkich pomocy w grze nie tak trudno o własny zgon. City of Brass napsuje nam trochę krwi za sprawą losowo generowanych poziomów, toteż nie ma szans, by rozpocząć kolejną rundę z podobnym rozstawieniem przeciwników i pułapek. Wiadoma jest tylko ścieżka prowadząca do zakończenia rozgrywki. Łącznie twórcy przygotowali 12 poziomów, gdzie w co trzecim natkniemy się na strażnika bramy, i finał z arcytrudnym bossem.
Kompletne ujęcie gry może się przez to wydawać dość banalne i wtórne. Nie ma tu głębokiej historii, wyrazistego bohatera, ani też wciągającego gameplay’u. Nie znaczy to jednak, że City of Brass jest nudne. Jej ocena będzie podlegać indywidualnym wymaganiom odnoszącym się do powodów, dla których w ogóle uruchamiamy gry. Deweloperzy z rzadka biorą się za produkcję typu roguelike, więc na pewno jest na swój sposób oryginalna i inna od wszystkich pozostałych. Tym bardziej biorąc pod uwagę jej oprawę wizualną. Ma bardzo humorystyczny styl i bajkową kolorystykę, ale nie na tyle cukierkową, by zrazić do siebie dorosłych graczy. O jakiejś zaawansowanej szczegółowości grafiki raczej nie ma co mówić, ale ciepłe kolory i generowany światłocień obejmujący tekstury tworzą przyjemną atmosferę rozgrywki, akcentując stylistykę znamienną dla Bliskiego Wschodu.
Dobrą opinię gry psuje niestety udźwiękowienie, a raczej jego brak. Ambienty muzyczne są strasznie powtarzalne, a co więcej, osoby odpowiedzialne za tą warstwę podeszły do tematu twórczego zbyt oszczędnie. Bywa i tak, że przez dłuższy czas będziemy słyszeć „pustkę”, którą wypełniają odgłosy wrogów, miecz przecinający powietrze i głośny chód bohatera. A tu aż prosi się o zarzucenie rytmicznej muzyki z udziałem tradycyjnych arabskich instrumentów.
Podsumowanie
Generalizując jakość gry City of Brass z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie zrobi ona kariery na rynku polskim, ale wielu zapewni przynajmniej z trzy lub cztery godzinki przyjemnej rozrywki. Będzie ona prosta w swojej treści i jednocześnie trudna pod względem panujących w niej reguł. A trzeba przestrzegać ich wyjątkowo, bowiem gdy z paska życia ulecą wszystkie serducha nie wrócimy do aktualnego stanu gry, tracąc cały postęp. I chyba dzięki temu większość osób nie wyjdzie z menu dopóki choć raz nie zaliczy ostatniego poziomu, by przekonać się, czy gra warta była świeczki.
Jej główną wadą nie jest czas potrzebny do rozegrania ostatecznej walki, a dość wyraźna powtarzalność. I nie mam na myśli wyglądu lokacji, bo te są za każdym razem inne. Moje narzekanie kieruje w stronę rdzenia gameplay’u, który po niedługim czasie dla mniej hardcorowych graczy staje się mało atrakcyjny. Osobiście należę do tej grupy, dla której nabijanie odznak dla samej satysfakcji jest niewystarczające. Błądząc po korytarzach mosiężnego miasta zastanawiałem się, czy deweloperskie życzenie nie zostało czasem zmarnowane. Może zamiast zorganizowania wyścigu po skarb pogrzebany pod piaskiem pustyni lepsze byłoby wyczarowanie 12 arabskich księżniczek, z którymi gracze na pewno znaleźliby wspólny język.
Chcąc jednak obiektywnie spojrzeć na City of Brass, nie wezmę pod uwagę tylko moich własnych przekonań. Jako roguelike z pewnością wypełnia swoje zadanie w 100%, lecz jako gra sama w sobie oferuje chyba za mało wobec wymagań casualowych graczy.
Ocena: 7-/10
[pm]+ Roguelike pełną gębą+ ciekawa stylistyka
+ regulowany poziom trudności
+ baśniowa oprawa graficzna
+ ranking graczy
– praktycznie brak fabuły
– schematyczność rozgrywki
– długość gry
– udźwiękowienie zrobione na jedno kopyto[/pm]
Źródło: