Gier spod szyldu Star Wars jest już dostatek, ale każdą kolejną fani przyjmują z otwartymi rękami. Nie inaczej jest ze Star Wars Outlaws. Czy jednak gra stworzona przez Ubisoft ma szansę przebicia się na rynku?
W zeszłym roku do rąk graczy trafiło świetne Star Wars Jedi: Ocalały, teraz na półki sklepowe trafiło Star Wars Outlaws, stworzone przez Massive Entertainment, czyli studio należące do Ubisoftu. Tym razem akcja gry zamiast na Jedi miała skupiać się na syndykatach, łowcach nagród oraz szmuglerach. Ot trochę ciemnych interesów w tym skorumpowanym kosmicznym uniwersum. Złośliwi mogli stwierdzić, że to taka tworzona na siłę żeńska wersja Hana Solo z małym futrzakiem zamiast dwumetrowego Wookiego.
Gwiezdne Wojny bez Jedi
Ostatecznie obyło się bez żadnej rewolucji. Do rąk dostaliśmy poprawnie stworzoną grę, która oferuje mało nowości i przez większość czasu sprawia wrażenie jakbym grał w coś innego, tylko ze zmienionymi assetami.
W grze wcielamy się w Kay Vess, przemytniczkę i złodziejkę, która marzy o wydostaniu się z planety Canto Bight. Naszej protagonistce towarzyszy sympatyczny zwierzak Nix, którego spryt oraz inteligencję wielokrotnie będziemy wykorzystywać podczas naszej podróży. Nix jest dla mnie odpowiednikiem BD-1, czyli towarzysza Cala Kestisa. Środkiem do realizacji celu Kay jest obrobienie z kosztowności skarbca jednego z przywódców syndykatów. Jak można się spodziewać, sprawa się rypła i Kay musi teraz zniknąć niczym kamfora. Żeby wykaraskać się z kłopotów musi zebrać ekipę mistrzów kradzieży i pójść na robotę. W tym wszystkim musimy uważać, żeby nie dać się wykorzystać innym organizacjom przestępczym.
W odróżnieniu od Jedi Ocalały czy Upadły zakon, w Outlaws nie uświadczymy żadnego działania mocy i nie pomachamy sobie mieczem świetlnym. Fani zakonu mogą być nieco rozczarowani, jednak zdaje się to dobrym posunięciem, ukazującym, że w rzeczywistości tego uniwersum Jedi, Sith i moc były czymś mocno egzotycznym i raczej nie spotykanym na co dzień. Pokazuje także, że nadal żyją tam normalni ludzie, którzy muszą radzić sobie z przeciwnościami losu na inne, bardziej tradycyjne sposoby.
Tym samym możemy zapomnieć o typowo otwartej walce z użyciem broni białej. Kay stawia na skradanie, odwracanie uwagi przeciwników i eliminację po cichu. W przypadku konfrontacji do dyspozycji ma blaster. Przy czym gra w wielu momentach wymaga od nas bezszelestnego przejścia lokacji. To często urasta do rangi prawdziwego wyczynu, zwłaszcza, że gra rzuca nam pod nogi kłody w postaci kilku przeciwników, których ciężko obejść bez wszczynania alarmu. To może powodować bardziej frustrację niż dawać satysfakcję z gry. Co więcej, część zadań musimy realizować zgodnie ze schematem, bez możliwości puszczenia wodzy fantazji. Przez to do rozgrywki wkrada się dość mocno odczuwalna liniowość.
Oprócz skradania, naszą bronią jest także wcześniej wspomniany blaster. Ten oferuje trzy rodzaje ogrania – plazmowy, jonowy i energetyczny. Do tego każdy z nich daje możliwość strzelania w trybie ciągłym lub pojedynczymi wiązkami. Niezależnie od trybu broni ten nie jest zbyt efektywny. Na szczęście w trakcie gry będziemy mieli możliwość zebrania kilku gnatów po zabitych wcześniej przeciwnikach. To zmienia trochę powagę sytuacji i sprawia, że strzelanie staje się przyjemniejsze.
Niezależnie jednak od tego z czego strzelamy oraz do czego, nie pozbędziemy się wrażenia, że nasi przeciwnicy nie grzeszą inteligencją i mają skopane skrypty zachowania. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że biegają po mapie niczym kurczaki z obciętymi łbami. To dodatkowo wprowadza w zdumienie, bo sama Kay nie jest specjalnie wytrzymała i szybko pada, jednak nie powstrzymuje jej to od masakrowania całych oddziałów „świetnie wyszkolonych” przeciwników.
Oczywiście nie samą walką człowiek żyje i pomiędzy punktami na mapie musimy się jakoś przemieszczać. Poza błądzeniem pomiędzy wąskimi uliczkami, przyjdzie nam także pokonywać przeszkody terenowe, ściany etc. Zadanie ułatwia nam linka, w jaką wyposażona jest bohaterka. Skakanie przez przeszkody i zwisanie z różnego rodzaju półek mocno przypomina serię Assassin’s Creed lub Uncharted. Gdy już wejdziemy na szczyt platformy lub dostaniemy się do zamkniętej bramy, drogę będziemy torować sobie rozwiązując zagadki terenowe. W tym temacie pomocny będzie nasz towarzysz Nix, który pomoże wcisnąć niedostępny dla nas przełącznik lub okraść kogoś w tłumie. Ciekawym elementem rozgrywki jest otwieranie zamków, które będzie wymagało od nas zarówno słuchania jak i odrobiny refleksu.
And remember respect is everything
Jak przystało na grę spod skrzydeł Ubisoftu, do dyspozycji dostajemy sporą mapę, naszpikowaną aktywnościami pobocznymi, których realizacja nabije nam kolejne godziny spędzone w grze. Swoją drogą jest tego tak dużo, że realizacja wszystkiego może zająć około 50 godzin, z czego wątek fabularny rozwalimy w niecałe 15 godzin.
Czy warto zatem poświęcać czas na zadania poboczne? Zdecydowanie tak. Realizacja zadań dla syndykatów pozwala na zdobycie szacunku u zleceniodawcy, kosztem oczywiście spadku szacunku u pozostałych gildii. To z kolei wpływa na ceny oraz dostępny asortyment u zrzeszonych z syndykatem kupców. Co więcej, realizacja misji pozwala na odblokowanie nowych umiejętności Kay.
Rozwój postaci wygląda nieco inaczej niż zwykle, nie mamy tutaj klasycznego zdobywania poziomów. W pierwszej kolejności musimy odnaleźć eksperta, który nauczy nas nowej umiejętności. Zanim ten podzieli się wiedzą, w pierwszej kolejności musimy dla niego wypełnić zadanie. I tak to się kręci.
Na umiejętnościach jednak rozwój się nie kończy, pozostaje jeszcze zdobywanie lepszego sprzętu. Ten otrzymamy dzięki realizacji misji, zarówno głównych jak i pobocznych. Muszę przyznać, że jest to ciekawe podejście, które sprawia, że warto realizować zadania dla syndykatów. Tych jest cztery – Kartel Huttów, Syndykat Pyke’ów, Kaln Ashigów, Szkarłatny Świt. Trzeba jednak pamiętać, że branie zleceń dla jednej z organizacji psuje nam stosunku z pozostałymi i ostatecznie może się skończyć na dodatkowych problemach w postaci najemników na karku. W tym przypadku mechanika jest tak zrobiona, że nie ma możliwości wymaksować dobrych stosunków ze wszystkimi na raz. Czasami trzeba zatem mocno lawirować z doborem zleceń. Dla każdej z organizacji mamy łącznie po 12 zadań do wykonania. W tym wszystkim mamy jeszcze ekipę Imperium, z którym lepiej nie zadzierać, bo ci nie bawią się w tańcu. Jak będziemy mieli na pieńku z Imperium to po wkroczeniu na teren kontrolowany przez tę frakcję bez pytania otworzą do nas ogień. Podjęcie walki przyniesie tylko dodatkowe problemy w postaci coraz silniejszych jednostek, które będą chciały pozbawić nas życia aż do ekipy AT-ST i szturmowców śmierci. Także lepiej nie fikać.
Na koniec świata i jeszcze dalej
W czasie naszej przygody, oprócz rodzinnego Canto Bight odwiedzimy także cztery inne planety – Tosharę, Kijimę, Akivę oraz Tatooine. Każda z planet to charakterystyczny dla niej biom. Poza Kijimą, każda z planet oferuje dość rozległe tereny do eksploracji, chociaż zbyt wiele tam nie znajdziecie. Twórcy mogli zwyczajnie ograniczyć te tereny niż tworzyć rozległe i puste mapy.
Ukłonem w kierunku fanów serii jest możliwość spotkania kilku postaci znanych z filmów i seriali. Na ekranie pojawi się m.in. Jabba, Lando Calrissian, Qi’ra oraz Han Solo, chociaż ten ze względu na zamrożenie w karbonicie nie jest dobrym towarzyszem do rozmów.
Podsumowanie
Star Wars Outlaws przypomina mieszankę kilku znanych i lubianych produkcji, jednocześnie nie oferując zbyt wiele nowego. Oczywiście nie jest to złe, jednak nie odczujecie powiewu świeżości i innowacyjności. Mamy zatem kolejną skradankę w stylu Uncharted z mieszanką GTA 2, Tomb Raider, Assassin’s Creed i innych, tyle, że osadzoną w uniwersum Star Wars. Na plus jest odejście od oklepanego motywu Jedi i pokazanie świata oczami przemytników i złodziei oraz ich codziennej walki o przetrwanie w świecie opanowanym przez Imperium. W grze czuć maczanie palców speców z Ubisoftu, bo mamy tu sporo typowych zapychaczy w postaci misji pobocznych, które znacząco wydłużają rozgrywkę, chociaż warto je realizować choćby dla nietypowego sposobu rozwoju postaci.
Na plus zasługuje grająca w tle muzyka, która wyszła spod piór Wilberta Rogeta II, Jona Everista oraz Kazumy Jinnouchi. Dzięki tej trójce czuć muzycznie klimat Gwiezdnych Wojen.
Ocena 6/10
Zalety
|
Wady
|
Grę do recenzji dostarczył producent, co nie miało wpływu na ostateczną ocenę.