Po wielu latach miałem okazję powrócić do jednej z moich ulubionych serii. Jednak czy The Settlers: New Allies to jeszcze pełnoprawni osadnicy, czy może ich daleki kuzyn?
Swego czasu spędziłem mnóstwo godzin przed komputerem, grając w The Settlers 2, która jest dla mnie synonimem prawdziwych Settlersów. Potem przyszedł czas na trójkę oraz czwórkę. Kolejne odsłony serii pod względem wizualnym oraz mechaniki przeszły jak dla mnie zbyt dużą metamorfozę, przez co traktuję je jak tego dziwnego kuzyna, który mamrocze pod nosem i strasznie się ślini.
Na The Settlers: New Allies przez pewien czas byłem dość mocno napalony, jednak biorąc pod uwagę czas jaki minął od zapowiedzi do premiery, praktycznie kompletnie o tym zapomniałem na rzecz innych tytułów. Tak czy inaczej, nadarzyła się okazja, którą potraktowałem jako możliwość powrotu do serii i przypomnienie sobie dawnych lat.
Nowe dziecko Ubisoft Blue Byte nadal jest zakorzenione w serii, jednak nie jestem w stanie powiedzieć czy można go nazwać pełnoprawną kontynuacją. Pokuszę się o stwierdzenie, że z gry, w której głównym celem zabawy było budowanie, a walka była dodatkiem, The Settlers stali się grą RTS, w której walczymy, a budowanie jest dodatkiem. Już sam początek gry zaczyna się ostrą jatką i masakrą naszych osadników. Oczywiście nie myślcie, że nie będzie tu budowania osady – będzie, ale sama mechanika budowania jest bardzo mocno uproszczona. Bardzo mocno czuć tu wpływ czasów oraz chęć deweloperów stworzenia niskiego progu wejścia dla nowych graczy, którzy nie mieli jeszcze okazji grać w żadną z odsłon.
Niestety cierpi na tym ogólny poziom trudności, który jest dość niski. To może zniechęcić starych wyjadaczy. Zabieg ten może okazać się dobry dla graczy, którzy szukają raczej miłej odskoczni od stresów dnia codziennego i chcą sobie spokojnie przejść grę. Przejście kampanii dla jednego gracza zajmuje kilkanaście godzin, także w kilka wieczorów spokojnie ukończycie rozgrywkę. I w zasadzie na tym koniec. Twórcy dodali tryb wieloosobowy, jednak ten został potraktowany mocno po macoszemu. Gracz nie ma praktycznie żadnego wpływu na zasady starcia, a zmiana mapy wymaga wejścia w ustawienia gry, co jest wręcz niezrozumiałe. Dlatego lepiej skupić się na tym co oferuje tryb singlowy.
Kampania dla jednego gracza jest w miarę ciekawa i daje satysfakcję, o ile oczywiście nie potrzebujecie mocnych wrażeń i wysokiego poziomu trudności. Do przejścia jest trzynaście misji, podczas, których przejmiemy kontrolę nad trzema frakcjami Elari, Maru oraz Jorn. Różnice pomiędzy nimi nie są jakieś wielkie, jednak sama kampania nadrabia to, dając graczowi różnorodne wyzwania. Raz musimy bronić się przed falami wrogów, innym razem pokonać przeciwnika lub odkryć mapę i wydobyć określone surowce lub artefakty.
Tytuł nastawiony jest głównie na walkę, jednak taktyka w niej jest dość mocno okrojona. Twórcy zdecydowali się wypromować metodę „huzia na Józia” albo „kupą panowie!” Mamy tu zatem duże starcia, w których biorą udział liczne wojska. Poszczególne jednostki w naszej oraz wrogiej armii dysponują atakami specjalnymi, które mogą przeważyć szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Przykładowo, łucznicy mogą wystrzelić energetyczną strzałę, która zabija kilku wrogów jednocześnie.
Fani starszych części mogą poczuć się urażeni podejściem do tematu budowania oraz zarządzenia osadą. Rozbudowywanie wioski jest mocno uproszczone. Sprowadza się do ustawiania budynków i doprowadzania do nich drogi. Zabrakło kolejki budowania czy zmiany obszaru działalności osadnika z danego budynku np. przestawienie miejsca sadzenia lub ścinania drzew. Mamy za to znanych z wcześniejszych części pionierów, a w zasadzie inżynierów, którzy zajmują się przestawianiem kołków granicznych, co zwiększa teren naszej wioski. Sam proces ten jest jednak dość powolny.
Pod względem wizualnym gra wygląda dobrze. Kreskówkowy styl pasuje do klimatu gry i sprawia, że można ją zaproponować nieco młodszym graczom. Zgodnie z klasyfikacją PEGI to tytuł od 12 roku życia. Ogólnie bawiłem się całkiem nieźle, jednak podczas grania mocno zatęskniłem za drugą i trzecią odsłoną serii, które dla mnie mają więcej klimatu i uroku.
Podsumowanie i ocena
The Settlers: New Allies to gra całkiem niezła do spędzania kilku czy kilkunastu wieczorów na spokojnej rozgrywce przeciwko AI. Niestety tryb wieloosobowy nie porywa i raczej nie będzie przyciągał wielkiej rzeszy fanów. Jeżeli jednak potrzebujecie mało wymagającej gry strategicznej to zdecydowanie warto. Tymczasem ja wracam do trójeczki.
Grę do recenzji dostarczył wydawca, co nie miało wpływu na ocenę końcową.
Ocena 7/10
Zalety
|
Wady
|
Czytam te wszystkie negatywne opinie na temat nowych settlersów i trochę mnie one dziwią. Wiadomo nie jest to już ten szał co dwójka czy trójka ale ten zlew negatywnych opinii zwłaszcza u influencerów sugeruje jedno. Firma nie dawała kasy na reklamę a zwłaszcza nie dała kasy influencerom co za tym idzie ci nie zarobili i ogromnie teraz mszczą się na producencie pisząc bzdury czasem takie że głowa mała wygląda jakby to było kopiuj wklej od innego wkurzonego influencera bez zagrania choćby minuty. Granie jest wcale taka zła jak można przeczytać w całym necie to gra na miarę dzisiejszych czasów. Zrozumcie że w dzisiejszych czasach trudne skomplikowane gry się nie sprzedają bo ludzie lubią prostotę łatwość i wytryski. Intelektualnej miernocie nie chce się myśleć nad grami strategicznymi. Ma być prosto i przyjemnie broń boże trudno.