Do premiery Elden Ring został już nieco ponad tydzień. Jedna z najbardziej wyczekiwanych gier tego roku ujrzy wreszcie światło dzienne i sądząc po kilku godzinach, jakie spędziliśmy ostatnio z nową produkcją FromSoftware, będzie to doskonały kandydat do tytułu Game of the Year.
Nie jestem weteranem Soulsów. Mam doświadczenie z trylogią, przeszedłem Bloodborne, ale nigdy nie byłem jedną z tych osób, która spędzała setki godzin w tych grach, przechodząc je na różne sposoby. Zawsze doceniałem wyzwanie, jakie przede mną stawiały, lubiłem się podenerwować, ucząc się nowych mechanik, a potem z satysfakcją zabić przeciwnika, który nie dawał mi spokoju przez długie godziny.
Jeszcze bardziej niż wyzwanie lubiłem w Soulsach element eksploracji. Chociaż wiele lokacji składało się z wąskich korytarzy albo małych pokoików, czułem swobodę, jaką w dzisiejszych czasach serwuje bardzo niewiele gier. Nikt nie prowadził mnie za rękę, nie zawracał na właściwą ścieżkę, kiedy zboczyłem z drogi. Miałem wolną rękę i często czułem się zagubiony, ale odczuwałem dzięki temu dużo większą frajdę, odnajdując wreszcie swoje własne podejście do tego typu gier.
Z jednej strony byłem więc podekscytowany, kiedy ogłoszono, że FromSoftware ze swoją kolejną produkcją idzie w kierunku otwartego świata. Biorąc pod uwagę, jak wiele swobody oferowały do tej pory ich gry, w prawdziwym open worldzie potencjał na to byłby jeszcze większy.
Z drugiej jednak strony do gier z otwartym światem podchodzę w ostatnich lata jak pies do jeża. Zmęczyłem się tą formułą, od razu przypominają mi się Assassin’s Creedy, mnóstwo znajdziek, zasypana znakami zapytania mapa i ciągłe próby wywoływania w graczach FOMO. Trudno było mi uwierzyć, żeby FromSoftware w tym kierunku poszedł ze swoją nową grą, ale z tyłu głowy miałem obawę, że część magii Soulsów może zniknąć, kiedy Elden Ring tak drastycznie zmieni formułę gry.
Wszystkie te obawy zniknęły kilka dni temu, podczas sesji hands-on, w której miałem przyjemność brać udział. Celowo będę pisał sporym ogólnikami, nie zdradzając Wam szczegółów lokacji ani wyglądu czy mechanik bossów. Jeżeli interesuje Was gameplay, sporo materiałów z tej sesji krąży po polskich i zagranicznych kanałach YouTube. Elden Ring już w pierwszych godzinach oferuje bardzo magiczne doświadczenie, które powinniście zobaczyć na własne oczy, jeżeli planujecie 22 lutego rozsiąść się przed swoimi komputerami lub konsolami.
W przeciwieństwie do Network Testów sprzed kilku miesięcy, które dawały graczom sporo różnych mechanik do sprawdzenia, ostatni hands-on pozwalał rozpocząć grę od samego początku. Klas w grze jest dziewięć i każda z nich oferuje nieco inny styl walki. Najwięcej czasu spędziłem klasycznym wojownikiem z mieczem i tarczą pozwalającą mi na zablokowanie lżejszych ataków przeciwników. Z tarczy można jednak całkowicie zrezygnować w imię drugiego miecza, łuku albo różdżki. Podobnie jak w poprzednich częściach, klasy różnią się od siebie nie tylko wyglądem i startowym ekwipunkiem, ale również rozdysponowaniem statystyk.
Po stworzeniu postaci zostajemy wrzuceni w kilka niewielkich pomieszczeń i wąskich korytarzy, które przez moment sprawiały wrażenie, jakby nie zmieniło się wiele od ostatniej gry FromSoftware. Krótki samouczek uczy nas podstawowych mechanik, tłumaczy używanie przedmiotów, odnawianie ich oraz znany doskonale fanom gry system ognisk. Kilka minut później uruchamiamy windę, wyjeżdżamy ze startowych podziemi i naszym oczom ukazuje się ogromna, otwarta przestrzeń, po horyzont usłana różnymi punktami do eksploracji.
FromSoftware nie wzięło na szczęście żadnych lekcji od Ubisoftu i postanowiło dalej iść drogą, którą wyznaczali poprzednimi grami. Elden Ring w niczym nie przypomina Assassin’s Creeda czy Far Cry’a. Misje nie wymagają ekwipunku na odpowiednim poziomie, a mapa nie jest usłana powtarzalnymi aktywnościami, które podbijają nasz poziom postaci. Od pierwszych minut możemy robić wszystko, co tylko przyjdzie nam do głowy.
Swoboda jest zdecydowanie najlepszym elementem Elden Ring. FromSoftware stworzył otwarty świat z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie prowadzi nas za rękę, nie każe podążać za jakimś głównym wątkiem fabularnym. Jest coś naprawdę pięknego w grze, które nie nakłada na gracza żadnych ograniczeń. Możecie wybrać sobie kierunek świata i biec w tamtą stronę, aż nie dojdziecie do skraju mapy, pokonując wszystko, co stanie na waszej drodze. Będziecie ginąć, wracać do odkrytych ognisk, podchodzić wielokrotnie do pojedynczych walk, ale wreszcie dojdziecie do końca, nie osiągając praktycznie nic oprócz zaspokojenia własnej ciekawości. Bardzo niewiele gier w dzisiejszych czasach jest w stanie zagwarantować Wam taką swobodę.
Elden Ring wydaje się stworzony nie tylko dla fanów Soulsów, którzy wsiąkną bez reszty w ten tytuł i zaczną stopniowo odkrywać wszystkie sekrety, jakie ma do zaoferowania ten ogromny świat, ale również dla osób takich jak ja, które dadzą błyskawicznie wciągnąć się w każdą, pomniejszą aktywność, która pojawi się na ich drodze. W jednym z pierwszych budynków na początku gry dostałem misję do wykonania i wróciłem na otwartą przestrzeń z myślą o jej wykonaniu. Dwa metry dalej spotkałem jednak pomniejszego bossa, który zabrał pół godziny z mojej sesji, zanim zdążyłem się obejrzeć. Nieco później trafiłem na pełny przeciwników obóz, obok którego nie mogłem przejść obojętnie. Po półtorej godziny zdążyłem dwa razy zapomnieć o swojej początkowej misji.
Imponuje również fakt, że w tej nowej oprawie Elden Ring dalej nie straciło charakteru, jakim cechowały się poprzednie gry FromSoftware. Ten pełny niespodzianek otwarty świat doskonale komplementuje niewybaczający błędów gameplay Soulsów. Spotykamy jakiegoś bossa albo zasypaną przeciwnikami lokację, odkrywamy pobliskie ognisko i próbujemy pokonać wyzwanie do momentu, kiedy wszyscy nie zginą i nie będziemy mogli zapisać całego wykonanego progresu. Nie mamy w zanadrzu 10 różnych przedmiotów, mikstur leczenia czy specjalnych zwojów ułatwiających pokonanie napotkanych rywali. Trzeba zdać się na własne umiejętności i próbować aż do skutku.
Z Elden Ring spędziłem na razie tylko kilka godzin i po tak krótkim czasie trudno jest ocenić wiele różnych aspektów gry. Początek jest jednak absolutnie magiczny i zapowiada świetną grę i spełnienie marzeń tysięcy fanów Soulsów na całym świecie. Zapowiada również grę, która ma ogromny potencjał by zachęcić do siebie osoby wcześniej odbijające się od tego wyjątkowego gatunku.