Październik był zdecydowanie dobrym miesiącem dla miłośników wydarzeń gamingowych. Najpierw Pixel Heaven, a w miniony weekend do Poznania powróciło Poznań Game Arena 2021.
Poznań Game Arena 2021 było bez wątpienia bardzo specyficznym wydarzeniem i nie dało się ukryć krążącego widma pandemii. W tym roku targi były zdecydowanie mniejsze, bo ograniczone do zaledwie dwóch hal. Najwyraźniej wystawcy, mając ciągle w pamięci odwołany w ostatniej chwili IEM Katowice 2020, bali się powtórki. Miało to jednak swoje plusy – bilety były zdecydowanie tańsze, a atrakcji w dalszym ciągu nie brakowało.
Przede wszystkim, znacznie mniej było stoisk, które dla mnie są najgorszym symbolem takich targów, czyli z pokrzykującymi konferansjerami, namawiającymi zebraną publiczność do powtarzania jakichś reklamowych hasełek w zamian za obietnicę rozdania darmowych gadżetów. Pamiętacie niesławne chrupki dla graczy, rzucane ze sceny kilka lat temu? Chyba większość obecnych wtedy na PGA do tej pory je pamięta. W tym roku takich “atrakcji” niemal nie było, poza nielicznymi wyjątkami. Sporo za to było miejsc do pogrania w gry i to nie tylko oklepanego już CS-a czy LoL-a. Spory fragment jednej z hal opanowali twórcy niezależni. Swoje stoiska miały też takie firmy jak 11 bit studios czy Koch Media. Nadal nie jest to poziom nieodżałowanego Warsaw Games Week, ale zdecydowanie plus tegorocznych targów.
Nie brakowało też głównej sceny, zorganizowanej pod turnieje esportowe, chociaż szkoda, że nie postarano się o organizację tam żadnych prestiżowych rozgrywek – były to głównie konkursy i turnieje dla widzów. Ciekawym pomysłem, pewnie też podyktowanym pewnego rodzaju oszczędnościami, było połączenie PGA z targami motoryzacyjnymi. Wszystko to mieściło się tak naprawdę na terenie jednej hali, druga natomiast była jednym wielkim sklepem, gdzie można było nabyć gadżety, plakaty, poduszki, koszulki, kubeczki i masę innego “merchu” związanego z szeroko pojętym gamingiem, anime i pop-kulturą. Ostatniego dnia targów dodatkowo zorganizowano obowiązkowy punkt programu każdego PGA, czyli konkurs cosplay, który niestety nie mogłem już śledzić z racji konieczności powrotu do domu.
Całe tegoroczne PGA dało się zwiedzić w mniej więcej dwie godziny, chyba, że polowało się na znanych streamerów i influencerów – których jak zwykle nie brakowało – lub na znajomych. Cieszy, że podobnie jak w przypadku Pixel Heaven, frekwencja nie zawiodła, bo to daje szansę na powrót imprezy w przyszłym roku do pełnego kształtu. Szkoda tylko, że organizatorzy nie postanowili o podjęciu bardziej zdecydowanych działań, jeśli chodzi o obostrzenia sanitarne. O ile Pixel Heaven jest imprezą nieco bardziej kameralną, z mniejszą liczbą odwiedzających, tak przez PGA przewijały się tłumy, ale u nikogo nie weryfikowano szczepienia – ze strony ochrony padało jedynie pytanie o takowe, na które każdy mógł odpowiedzieć, jak chciał. Pomijając jednak to, dobrze, że takie imprezy wracają. Mam tylko cichą nadzieję, że powoli będą odchodziły od opisanego przeze mnie w drugim akapicie, targowiskowego klimatu, a coraz bardziej będą się stawały miejscem, gdzie można zagrać w nowości czy zobaczyć sprzętowe nowinki. Może za rok?