Fani polskiej sceny Counter-Strike’a nie mają lekko. Jedyne, co nam w tym momencie zostało, to wspomnienia. Wspomnienia Złotej Piątki i ich ostatniego wielkiego sukcesu, jakim było wygranie DreamHack Masters Las Vegas. Następstwa nie widać, ale nie ma co się dziwić skoro wszystko traktujemy jako sukces.
Chciałoby się rzec, że „jaka jest polska Ekstraklasa, każdy widzi” i to prawdopodobnie zakończyłoby dyskusje na ten temat. Ale nie odpuszczę sobie możliwości ku małemu poznęcaniu się nad stanem polskiej ligi. Nie trzeba być specjalistą, aby zauważyć, że coś tutaj jest nie tak. Piękne stadiony? Są! Wysokiej jakości transmisje telewizyjne? Są! Kibice na stadionach? Całkiem sporo! Kasa? W teorii nie jest źle. W 2017 roku, według raportu Deloitte, kluby Ekstraklasy miały przychód na poziomie 550,4 mln zł. Jeśli doliczymy tego pieniądze zarobione na transferach, to daje to kwotę 695,6 mln zł. Budżet samej Legii dobijał nawet do poziomu 60 mln euro – wyższego niż wiele klubów Ligue 1. Wyniki? Brak.
Trudno tej sytuacji nie porównać do polskiej sceny Counter-Strike’a. Złota Piątka jest dzisiaj mglistym wspomnieniem niczym Orły Górskiego, a polski zespół na Majorze to jak polski klub piłkarski w Lidze Mistrzów – póki co tylko marzenie. Może uda się raz na jakiś czas, jak Legii w sezonie 2016/17, ale nie mamy żadnych argumentów, które kazałyby nam myśleć, że stanie się to regułą. Ale czemu jest tak źle? Przecież mamy dobrze prowadzone organizacje. Co rusz powstają nowe inicjatywy. Mamy wielkie, duże i mniejsze turnieje z IEM Katowice na czele. Są rozgrywki narodowe, jak Polska Liga Esportowa i ESL Mistrzostwa Polski. W teorii jesteśmy bardzo profesjonalni. W teorii Zachód mógłby się od nas uczyć. W praktyce, jak już rozwiniemy to pazłotko, to nagle coś zaczyna śmierdzieć, a przecież tak ładnie świeciło.
Polska scena CS:GO? Jesteś zwycięzcą!
Polska scena CS:GO zachłysnęła się własnym sukcesem. Wszyscy zaczęli sobie wmawiać, że jest dobrze, że jest profesjonalnie, a zainteresowanie jest tak ogromne, że może być już tylko lepiej. Tyle razy to usłyszeliśmy, że zaczęliśmy w to wierzyć. Niczym za radami youtube’owego coacha zwizualizowaliśmy sobie sukces i z klapkami na oczach dążyliśmy do niego, nie widząc, że po bokach wylewa się szambo. Co więcej, wszystko dzisiaj w polskim esporcie jest sukcesem! Wszystko! Nie ma słabych inicjatyw. Nie ma problemów. Nie ma kłopotów. Są tylko sukcesy, bo tak sobie wymyśliliśmy. Ale wystarczy przestać pić drinki z dokonań, wyczynów, zdobyczy, zasług i osiągnięć i nagle zaczyna boleć głowa. Pojawia się rzeczywistość, a wraz z nią potężny kac.
Pozwolę sobie przytoczyć wypowiedź Piotra ‘neqsa’ Lipskiego, którą udzielił w wywiadzie dla Weszło Esport:
– Kolokwialnie mówiąc, wszyscy lubimy smyrać się po jajkach i jesteśmy wielce szczęśliwi, że jest jak jest. Brakuje szczerości w esporcie.
Zarzutów do polskiej sceny mam wiele. Nie chcę nad nikim się znęcać, ale czasami trzeba. A to właśnie ci najbardziej profesjonalni zdają się nie dostrzegać swoich problemów. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, chociaż ostatecznie nic z tego nie wyszło, jak udziałowcem w profesjonalnej organizacji może być gracz. Gracz, a nie gracze! Mowa oczywiście o TaZie i devils.one. Co innego, gdy na wzór Astralis, każdy z zawodników ma taki sam wpływ na funkcjonowanie zespołu. Gorzej, gdy właścicielem jest tylko jeden z nich. Nie podejrzewałbym Wiktora o nic złego, ale to sytuacja najzwyczajniej w świecie niezdrowa i niedopuszczalna.
Obiektywnie? Nie do końca
Niestety, na tym zarzuty wobec devils.one, a konkretniej jednego z właścicieli – Macieja Sawickiego, się nie kończą. Sawik został CEO jednej z największych organizacji esportowych w Polsce. Wybrał swoją drogę. W takim razie czemu wciąż – jako dziennikarz – prowadzi program publicystyczny Misja Esport? Wyobrażacie sobie, aby Dariusz Mioduski (prezes i właściciel Legii) prowadził ważny program na temat polskiej piłki, do którego zapraszałby właścicieli innych zespołów, zawodników konkurencyjnych drużyn i komentatorów i udawał, że jest przy tym całkowicie obiektywny? Już szczytem była sytuacja z jednego programu, gdy nagle prowadzącemu zaczął zadawać pytania jego gość – Paweł Książek, redaktor naczelny Weszło Esport, bo temat dotyczył devils.one. Niby spoko, ale jednak niesmak pozostał. Żeby nie było – nie mam pretensji do mojego kolegi po fachu z Weszło Esport. Jednak sawik powinien zrezygnować z prowadzenia programu. Mamy dziennikarzy esportowych, właścicieli organizacji i zawodników i ten podział nie powinien być zakłócany. W końcu profesjonalizm to, według Słownika Języka Polskiego: „zawodowe uprawianie jakiejś specjalności”. Liczba pojedyncza! Albo jesteś CEO organizacji, albo jesteś dziennikarzem.
To jest właśnie ta profesjonalizacja polskiej sceny CS:GO. Nie dostrzegamy, że coś robimy źle. Z wierzchu wszystko jest przecież w porządku. Tylko jeden z graczy ma być współwłaścicielem organizacji, a CEO drużyny prowadzi prawdopodobnie najważniejszy program publicystyczny o polskim esporcie. Ale jak się przyjrzymy temu głębiej, to w środku wszystko jest zgniłe. Smyramy się po jajkach i jesteśmy wielce szczęśliwi – jak powiedział neqs. A przecież ryba psuje się od głowy. Dopóki nie ogarniemy takich podstaw, to o czym my w ogóle chcemy dyskutować? Jeszcze tylko brakuje, aby właściciele polskich organizacji zaczęli pouczać szefów Fnatic, Natus Vincere, Mousesport czy Virtus.pro. Na szczęście tym, póki co, może pochwalić się tylko polska Ekstraklasa.
Profesjonalizacja, psia jucha!
Prawdziwe, ale moim zdaniem powinniśmy szukać bardzo młodych talentów, którzy mogą zdominować światową scenę. Na pół profesjonalnej scenie takich nie braku, są to top tysiąc polski na fc i drzemie w nich potencjał. A topowe organizacje w Polsce mocno ograniczają się do transferów między sobą, a powinni szukać nowych, młodych i utalentowanych.
Młodzi i utalentowani się pojawiają, jak niedawno Sobol czy Dycha. Problemem jest, jak w piłce, szkolenie. Trzeba tych młodych uczyć, że sukces przyjdzie tylko z cierpliwością i ciężką pracą, a nie od razu.