Wstęp
Na usta ciśnie mi się wiele nieprzyzwoitych słów na temat słuchawek, które spędziły u mnie kilkanaście upojnych nocy. Nie żałuje jednak żadnej z nich. Każdy gracz przed osiągnięciem pełnoletności powinien tego zaznać. A pozostali, którzy nie mieli okazji tego wcześniej zrobić? Cóż… wiedzcie, że nic seksowniejszego nie obejmowało Waszych uszu.
A miało być tak pięknie… Działałem według redakcyjnej rutyny – przetestować sprzęt, skrobnąć o nim kilka słów i odesłać do producenta. Cały misterny plan jednak poszedł się je… Miałem na myśli, że się spsuł. To nie powinno się wydarzyć. Po założeniu headsetu Logitech G633 dźwięki zmieniły się w pokarm, którego nigdy nie próbowałem. Ugrzęzły między kowadełkami i uchem wewnętrznym sprawiając niebywałą przyjemność. I nie mówię tylko o samej istocie obcowania z nim w grach. W jego przypadku możemy rozprawiać o jakości wprawiającej w technologiczną ekstazę nawet mniej wybrednego audiofila.
Niestety, choćbym chciał, nie ukryję przed Wami informacji o jego astronomicznej sugerowanej cenie 729 zł (w sieci znalazłem i za 470 zł). Nie zwykło się tyle wydawać na głośniki do kompa, a co dopiero na słuchawki. Lecz to kwestia zażyłości z portfelem i przyzwyczajenia do sposobu grania po kosztach. Jeśli traktujecie te zasady jako życiowe dewizy, to czym prędzej je porzućcie. Fakt, może dzięki konsumenckiemu rozsądkowi przeżyjecie i 100 lat o pełnym żołądku, lecz nigdy nie dowiecie się, jakie to uczucie, gdy receptorom słuchu przygrywają dźwięki tak waleczne i czyste, jak Orleańska Dziewica.