Jakość dźwięku

Strona głównaRecenzjeRecenzja zestawu głośników Audioengine A2+

Recenzja zestawu głośników Audioengine A2+

Jakość dźwięku

Recenzowany zestaw jest praktycznie gotowy do odpalenia w trzech szybkich krokach: usadowieniu głośników na biurku, połączeniu ich ze sobą przez dwukanałowy przewód, wybraniu transmisji komunikacji przez USB lub 3.5 mm jack. Nie bawiłem się w półśrodki, dlatego zagrałem all-in na USB. Ponieważ producent nie opracował oprogramowania dla sprzętu byłem odgórnie skazany na domyślny profil. Ma to swoje zalety i wady, ale w tym przypadku wszelkie zmiany profilów dźwięków są niepotrzebne. Dlaczego? Bowiem z głośników uchodzi strumień dźwięku niemal tak czysty, jak ze studyjnych monitorów. Odzwierciedlają charakter oryginalnej głębi utworów, jakby były medium między wizją artysty a odbiorcą.

Zjawisko zwierciadła przeanalizowałem wpierw na kilku gatunkach muzycznych. Pop, soul i spokojne utwory przekazuje do uszu z wyważoną głębią dla wokalu i instrumentów. Jednak wyraźnie dominują tutaj tony średnie, a dopiero później wyższe, nieco odarte z piskliwego „pazura”. Tak, jakby marginalne skoki na amplitudzie zostały delikatnie wyrównane i wygładzone. Przez to ma się wrażenie, że odtwarzana muzyka jest aż za czysta. Jednakże pozwala to skupić się na głównym rytmie, któremu towarzyszy wyraziste koncertowe tło. Najsłabszym ogniwem zestawu jest punktowy bas. Brakuje typowego efektu „boom”, dudnięcia mogącego na mikrosekundę ukraść scenę i po chwili rezonując wybrzuszyć wyższy próg dźwięków oktawy środkowej. Niskie tony są jak najbardziej wyczuwalne, ale niestety o stylu pustego tupnięcia.

Obrazowego basu będzie brakować wyjątkowo w utworach rockowych i techno/electro, gdzie wyciąga na pierwszy plan ogromny ładunek energii muzycznej. Na szczęście średniotonowa membrana przetwarza sygnał klarownie, ubierając go w ciepły, przyjemny dla ucha przekaz dźwięku. Odtwarzane piosenki są nieziemsko czyste, a instrumenty typu gitara akustyczna, elektryczna brzmią tak naturalnie, niczym na żywo. Utrzymują rzeczywisty sustein, we właściwej skali rezonując nawet szybko szarpane wioliny.

To co najbardziej wprawia w zdumienie, to dobre próbkowanie instrumentów smyczkowych i dętych, które skumulowane w jednym miejscu potrafią zbudować świetną głębię. Niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić, ale ten zestaw został stworzony dla słuchaczy muzyki filmowej i operowej. OST z Piratów z Karaibów Hansa Zimmera, Gwiezdnych Wojen Johna Williamsa, czy też Vivialdiego i jego 4 Pory Roku renderuje jak mechaniczny artysta. Kiedy trzeba robi to z ogładą i kobiecą delikatnością, a innym razem z męskim pieprznięciem, smagając bębenki szerokim polem różnorodnego dźwięku. Wówczas powstaje swoista wielowątkowość ścieżek rytmicznych, pozwalająca śledzić osobno każdy instrument lub zanurzyć się w intensywnej przestrzeni nut.

Sytuacja w grach jest niemal kopią doświadczeń nabytych w trakcie odsłuchiwania muzyki. Zmieniła się tylko jedna rzecz – efekt przestrzenności. Uzyskujemy to poprzez właściwe odsunięcie od siebie głośników, lecz z tym trzeba trochę pokombinować. Inaczej siedzimy przy biurku i na różnej wysokości znajdują się nasze nietoperze zmysły. Pomocne okazały się wspomniane wcześniej podkładki dla głośników. I faktycznie, są dlań interesującym suplementem. Nachylając głośniki w górę pod kątem około 15 stopni udało się uzyskać lepszą kierunkowość dźwięków. Ponadto różnica między klasycznym ułożeniem a z nóżkami polega na oddzieleniu sygnału od blatu biurka. Ustawiając je na gumowym klinie, drewno nie zbierało wibracji i tym samym dźwięk wychodzący z głośników nie uderzał o blat, by później stopniowo wzbijać się ku górze. W tym przypadku wędrował w całości do mnie w „jednym kawałku”, bez zniekształceń powstałych z napotkanym otoczeniem.                                 

Spis treści

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Grzegorz Rosa
Redaktor, szef działów gry i audio

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię

Spis treści