Listopad 2020 pełen jest gorących premier gier – pomijając może nieszczęsnego, przełożonego Cyberpunka. Czy DiRT 5 też należy do takich hitów?
Ciężko chyba znaleźć drugą firmę z tak bogatą przeszłością, jeśli chodzi o gry wyścigowe, jak Codemasters. Studio wydaje gry przeróżnej maści i do przeróżnej publiki – od symulacji, dla prawdziwych fanatyków, jak F1, po totalne arcade’ówki. Może nie wszystko wychodzi im idealnie, ale przynajmniej próbują. Z tych prób wyszła jedna z bardziej oryginalnych serii – DiRT. Wywodząca się z kultowego Colina McRae, stała się osobną, niezwykle rozpoznawalną marką, w której bierzemy udział w masie ekstremalnych wyścigów po bezdrożach, wyrabiając sobie markę według zasady “from zero to hero”.
Piąta odsłona reklamowała się przede wszystkim możliwością tworzenia własnych wyzwań i torów, co opisywaliśmy już tutaj, w naszych wczesnych wrażeniach z trybu Playgrounds. Jako że (niestety) od tamtej pory nie zmieniło się w nim zbyt wiele, nie będę się powtarzał – poniżej znajdziecie konkrety na temat tego, co znajdujemy “już gotowe” w grze, a w przypadku edytora wyzwań chyba trzeba poczekać na aktualizację.
Zacznijmy od trybu kariery. Nie jest ona jakoś specjalnie obudowana w fabułę, ot, po prostu jesteśmy jednym z wielu młodzików, którzy próbują swoich sił w ekstremalnych motosportach. Są one jednak nieco inne niż znane z telewizji, bo najczęściej polegają na taplaniu się w błocie, śniegu, wodzie, kurzu, piachu i co tam jeszcze może leżeć na torze i nie jest asfaltem. Na starcie staje (najczęściej) kilkunastu zawodników, którzy muszą pokonać albo określoną liczbę okrążeń, albo dojechać z punktu A do B i zająć jak najwyższą lokatę. Brzmi prosto? Właściwie… z początku naprawdę takie jest i to jedna z pierwszych zalet gry. Jeździ się świetnie, stosunkowo łatwo, a model jazdy jest moim zdaniem odpowiednio zbalansowany. To znaczy coś pomiędzy stawianiem graczowi wyzwania, a odpuszczaniem mu frustracji związanej z wypadaniem z trasy na każdym możliwym zakręcie. Stopień trudności polega tutaj na bardzo dobrym AI przeciwników, a nie na tym, że pierwszy zakręt oznacza drift w kierunku bandy i stracony wyścig. Oczywiście sporo zależy od pojazdu, jakim jeździmy, bo oprócz zwykłych modeli, znanych z dróg, mamy tu sporo wykręconych “samoróbek”, które albo jeżdżą ciągłym driftem, albo mają promień skrętu jak Titanic.
Nasza kariera polega na zbieraniu “pieczątek” za jak najlepszy wynik i styl w poszczególnych wyścigach, a odpowiednia ich liczba odblokowuje kolejne etapy rywalizacji. Na pewno wielu z Was w tym momencie zapaliła się ostrzegawcza lampka, bo brzmi to, jak opis jednej z tych gier, gdzie trzeba po kilkanaście razy przechodzić ten sam wyścig, żeby awansować dalej. W DiRT 5 nie ma o tym mowy. Wszystko jest tak ułożone, że przechodzenie od wyścigu do wyścigu odbywa się bardzo płynnie i nie ma mowy o grindzie. Jeśli będziecie trzymać w miarę stabilny poziom, to nawet dojechanie w którymś wyścigu na ostatnim miejscu nie spowoduje, że będziecie go powtarzać w nieskończoność.
W fabułę wpleciono również elementy “kolekcjonersko-znajdźkowe”. Po każdym wyścigu nasz występ jest oceniany z podziałem na kilka kategorii. Dostajemy punkty generalnego doświadczenia, które podbijają poziom naszego kierowcy, zarabiamy pieniądze (do wydania na samochody i elementy kosmetyczne – nie ma mowy o mikrotransakcjach), punkty reputacji u danego sponsora (ich liczba zależy od tego, jak efektowny był nasz przejazd – mamy kilka celów do wypełnienia), otrzymujemy też “od razu” kilka naklejek czy wzorów malowania pojazdu.
Pewien problem z DiRT 5 mam w kwestii wyścigów jako takich. Można odnieść wrażenie, że grze brakuje… różnorodności, przynajmniej z początku. Odniosłem wrażenie, że trasy, na których walczymy, są do siebie strasznie podobne. Trasa w Grecji, w ośnieżonej Norwegii, gdzieś w Azji… nawet jeśli w danym kraju jest ich kilka, sprawiają wrażenie, że to ciągle ten sam tor.
Jak już wspomniałem we wczesnych wrażeniach, w trybie Playgrounds mamy do wyboru zaledwie dwie areny, na których możemy budować swoje tory i nic w tej kwestii nie zmieniło się po premierze. Niewiele lepiej jest w trybach jazdy “na luzie”, niezwiązanych z karierą – arcade, gdzie sami ustawiamy parametry wyścigu, oraz walka z czasem. Jest oczywiście również multiplayer, także w trybie podzielonego ekranu, ale to wciąż zbyt mało, zbyt skromnie.
Na szczęście podobnych wad nie ma zbyt wielu. Największa z nich to koszmarnie długi czas ładowania kolejnych wyścigów. Wydawać by się mogło, że gra wrzuca nas do otwartego świata, rodem z Forza Horizon, a nie na stosunkowo mały tor. Podobnie, potrzeba chwili “zastanowienia” zanim wyświetlą nam się nagrody za wyścig. Razi też screen-tearing w trakcie wielu wyścigów, ale ten prawdopodobnie wynika z wyświetlania więcej niż 60 fps, które jest w stanie pokazać telewizor. Pomimo wyboru wysokiej płynności animacji nad efektowną grafiką, samochody są szczegółowe, a efekty pogodowe urzekające. Jest nawet zmiana pór dnia i dynamiczna pogoda – coś, co nadal nie jest jeszcze standardem w każdej grze wyścigowej. Tak więc, z jednej strony mamy płynną animację, z drugiej – mimo „trybu wydajności” nadal efektowną grafikę. Jedyne momenty, kiedy zauważałem spadki fps-ów, to niektóre filmiki, opisujące dany typ wyścigu. Na siłę mógłbym się jeszcze przyczepić do tego, że samochody w garażu mogłyby się aż tak nie błyszczeć – wyglądają jakby każdy był pokryty perłowym lakierem, ale efekt jaki uzyskano wygląda czasem trochę mało naturalnie. Ale to już naprawdę szukanie w dziury w całym.
Pomimo wszelkich wymienionych przeze mnie wcześniej wad, DiRT 5 to cały czas naprawdę solidnie wykonana, a co najważniejsze, dająca sporo frajdy produkcja. Tryb kariery wystarczy na długie godziny zabawy, poziom trudności nie odstrasza, ale też nie pozwala nam wygrywać każdego przejazdu z potężną przewagą. Samochody i trasy wykonano bardzo szczegółowo. Jednym słowem, gra na mocne…
7/10
Zalety
|
Wady
|