Strona głównaGryAktualnościMiłość, expienie i headshoty, czyli dlaczego gramy w gry?

Miłość, expienie i headshoty, czyli dlaczego gramy w gry? [felieton]

Jeszcze tylko 5 minut, godzinka i wyłączę – wmawiamy sobie podczas zagrywania się w ulubione tytuły. Gaming to przyjemność sama w sobie, jednak co sprawia, że po odpaleniu gry zapominamy na chwilę o całym świecie?

Ponieważ oficjalnie jest to mój ostatni „newsik” w redakcji Gaming Society, postanowiłem zaproponować Wam coś przyjemniejszego od kolejnej, zwykłej wiadomości o sprzęcie lub nadchodzącej premierze gry. Porozmawiamy sobie o gamingu, ale rozgrywanym od naszej strony. Temat może wydawać się Wam dość błahy, co może i jest prawdą, lecz czy nie warto czasem zrobić sobie przerwę, przypomnieć sobie te wszystkie dobre gierki, które zaliczaliśmy z dziecięcą fascynacją, i zastanowić się nad sensem grania w gry?

Bo tak właściwie, co w nich jest tak pociągającego, że z trudem odrywamy się od PC-eta lub innej konsoli? Tak wiem, że odpowiedź można spuentować krótkim „bo tak”, „bo fajnie się gra” lub „to lepsze niż urżnięcie się w trupa”. Wierzę jednak, że większość naszych czytelników i ogółem graczy nie podchodzi do tego w tak trywialny sposób. Bo jak by nie patrzeć, spędzanie czasu w grach nie wynika chyba z nudów, a świadomego poszukiwania przyjemności…

Każdy z nas odpala gierki z całkiem osobistych powodów. I trzeba przyznać, że wynikają one z różnych potrzeb i gustów. Przykładowo, graczy można podzielić na miłośników konkretnych tytułów, serii gier, gatunków. Znajdą się także osoby, którym wystarczy wysunąć przed klawiaturę i myszkę cokolwiek, byle można to uruchomić na ich platformie. Z tych grup można wyróżnić kolejne podkategorie gamerów, którzy z miłości do gry czasem zapominają o wysokich wymaganiach sprzętowych (tak bardzo im zależy, że mogą grać poniżej standardów jej działania, w najniższych detalach i tragicznej płynności) oraz wszystkich innych fanatyków, niewyobrażających sobie rozgrywki bez ustawienia w opcjach maksymalnego profilu oprawy graficznej.

I właśnie przy tych ostatnich zatrzymałbym się na chwilę. Powiedziałbym, że grafika to pierwszy przystanek, gdzie nie taka mała część osób wysiada na całe życie. Piękno gier, a właściwie ich obraz, jest niezaprzeczalne. Projektanci i graficy atakują nas coraz lepszymi efektami graficznymi łącząc oświetlenie, dynamiczne cieniowanie, szczegółowe tekstury i etc., w jeden ogromny świat gry. A ten może urzekać realizmem lub bajkowością, surrealistyczną przestrzenią bądź fantastyczną głębią… I w zależności od stylu gry zdarza się, że stajemy po prostu w miejscu, podziwiając w milczeniu aktualny kadr.

Obok grafiki powiedziałbym, że bardzo ważną rolę odgrywa fabuła i ciekawe postaci. Przyznam się Wam, że to dla mnie najważniejszy element gry i tylko na jego podstawie potrafię z góry skreślić, choćby wielkie produkcje AAA (czego oczywiście staram się nie stosować w recenzjach). Jeśli tylko historia jest wciągająca, jesteśmy skłonni wybaczyć wiele rażących błędów. Podobnie ma się sprawa ze sterowanymi bohaterami i z NPC-ami – ich charyzma, cechy charakterystyczne, sposób bycia pozwalają nam utożsamić się z nimi, zaprzyjaźnić, a nawet zżyć na tyle, że ich losy przeżywamy wspólnie. Nie brakuje przy tym skrajnie różnych emocji, począwszy od radości, złości, irytacji, a skończywszy na nostalgii i płaczu… Tak, jakby wszyscy istnieli naprawdę, albo bardzo byśmy tego chcieli. Tak już jest, że niesamowicie dobrze napisana historia w grze przeszywa nas na wskroś i często pozostaje z nami na długo po tym, jak obejrzymy napisy końcowe…

Ze wspomnianych emocji specjalnie pominąłem adrenalinę. Uczucie to na tyle wyjątkowe w grach, że zasługuje na osobny akapit. Najczęściej wydziela się w produkcjach wyścigowych, akcji, czy też w rasowych horrorach. Dlaczego tak bardzo ją lubimy? Chyba większość zgodzi się ze mną, że adrenalina pozwala nam poczuć swoisty stan życia, który w mgnieniu oka przejmuje nad człowiekiem kontrolę, uwalniając przy tym ogromną dawkę strachu pomieszanej z ekscytacją. I dokładnie na tym polega jej sekret – jak w rzeczywistości, tak i w grach lubimy stawać na krawędzi, ryzykować życiem naszego bohatera w walce z potworami, prędkością oraz wszelkimi niebezpieczeństwami, z którymi na co dzień niekoniecznie mamy styczność. Pamiętajmy też o tym, że w grach możemy znaleźć się w sytuacjach dalekich od świata ludzi, gdzie wyprawa samochodem po mieście z prędkością powyżej 100 km/h lub strzelanie do ludzi nie dość, że są niemoralne to z reguły zawsze kończą się czyjąś śmiercią.

Kolejny punkt na liście motywów to rozgrywka, ale wyłącznie najwyższych lotów. Gry bywają proste (strzelanki, symulatory wyścigów) i bardzo skomplikowane (strategie, gry logiczne), jednak mają jeden wspólny mianownik, a jest nim uzależniająca zabawa. Wówczas, gdy na taką trafimy, nie ma znaczenia, czy ma przestarzałą grafikę 2D/3D lub idiotyczny scenariusz. Wszystko sprowadza się do interesującego mechanizmu i formatu rozrywki, które idealnie potrafią zaspokoić nasz głód. Możemy biegać, strzelać, ścigać się, układać puzzle, rozwiązywać zagadki, i jednocześnie wykonywać najprzeróżniejsze misje – jeśli jest to interesująco przedstawione, to problemem staje się nawet zrobienie pauzy, a co dopiero wyjście do pulpitu.

Temat rozgrywki można pociągnąć do istotnego składnika wielu gier, w których nieodłącznym elementem jest rozwijanie swojej postaci. Wiąże się to rzecz jasna z wymogami przejścia trudniejszych etapów, gdzie pokonanie przeciwników i wykonanie jakiejś czynności wymaga odblokowania talentów i zdobycia właściwego wyposażenia. Niemniej jednak, jak wytłumaczyć proces tzw. „expienia”, gdy w panelu bohatera nie ma już misji do wykonania, a eksplorację całej mapy mamy już za sobą? Jest to klasyczna chęć wymaksowania wszystkiego, co tylko się da. Chcemy mieć pewność, że mamy najlepszą broń, posiadamy najlepsze umiejętności i ogólnie jesteśmy przekozakami. Tyczy się to zarówno gier singleplayer jak i przygód w trybach sieciowych. Efekt końcowy daje satysfakcję, ale chyba ważniejszy jest sam proces tworzenia postaci od zera do skurw****, i ten widok napawa nas wielką dumą. Bo jest coś przyjemniejszego w grach, jak nadawanie swojej postaci psychologicznych rys i dalsze szlifowanie jej umiejętności?

Można się z tym stwierdzeniem nie zgodzić i wskazać jako ciekawszy element siłę sprawczą gracza na wydarzenia w grze. Deweloperzy nie raz serwują nam w swoich dziełach wiele zakończeń, na które możemy mieć faktyczny wpływ. W tego typu produkcjach trzeba się nawet postarać i z uwagą podejmować decyzje w ramach realizowanych misji, aby zobaczyć prawdziwie szczęśliwy finał. Zanim to jednak nastąpi po drodze czekają na nas bardzo trudne wybory moralne, często stawiające na szali życie NPC-a (kogoś z drużyny lub jakiegoś wieśniaka, który w przyszłości mógłby nam zaszkodzić lub pomóc). Tym dłużej będziemy zastanawiać się nad swoim działaniem lub wypowiedzią, im większy kontrast występuje między natychmiastową nagrodą a konsekwencjami własnych czynów.

Nikogo nie powinno dziwić, że gry są również rewelacyjnym medium do rywalizacji z innymi osobami. Od samego początku przyzwyczajono nas do konkurowania. Ten system realizowany jest na każdym etapie życia – szkoła, praca, prywata – i dlaczego nie miałby znaleźć swojego miejsca w trybach sieciowych? Kto chciał być uznawany za jednego z lepszych graczy, musiał po prostu grać i to całkiem długo. Dawało to szanse na posiadanie najlepszego ekwipunku, umiejętności, radzenia sobie w różnych sytuacjach podczas meczów. Nie bez przyczyny powstało hasło „Sie gra, sie ma”, bo kto więcej grał i się do tego przykładał, ten bardzo rzadko przegrywał. W późniejszym czasie z amatorskiej potyczki zrodził się esport, który wyciągnął gaming do rangi profesjonalnej. Otworzył się wtem świat pieniędzy, znajomości i przede wszystkim sławy. I cóż, przynajmniej jedna z tych rzeczy przemawia do każdego gracza, chcącego połączyć pasję z karierą zawodową…

Współzawodnictwo, choć czasem niezdrowe w niektórych przypadkach, ma wymierne korzyści na uspołecznianie się w grach. Co prawda, najczęściej spotykamy się w sieci po to, by walczyć, ale przy okazji możemy poznać kogoś fajnego, osobę o podobnych zainteresowaniach. Czasem są to przyjaźnie na chwilę, innym razem na całe życie. Na swojej drodze spotykamy naprawdę wielu ludzi, jednak bezpośrednie relacje nie zawsze są takie proste, szczególnie dla osób zamkniętych w sobie. A ponieważ sieć zwiększa dystans do rozmówcy, wówczas można poczuć się bardziej swobodnie. Po drugiej stronie „kabla” czeka o wiele więcej związanego z grami i ludźmi. Są przecież różne fora kumulujące pasjonatów danych gier, gdzie można dołączyć do klanu, zbudować własny zespół, powymieniać się pikantnymi historiami z pojedynków sieciowych… Granie nie zawsze musi kończyć się na przechodzeniu gier per se. Wystarczy odpalić tryb sieciowy, by zrozumieć, że to coś więcej niż wpatrywanie się w ekran. Po drugiej stronie zawsze jest osoba, która mniej lub bardziej od Ciebie lubi tą samą grę i może w trakcie rozgrywki chciałaby zwyczajnie pogadać…

I wreszcie dochodzimy do ostatecznego powodu grania. Nie jest tak oczywisty, jak wszystkie poprzednie, lecz nie jest wcale gorszą przyczyną, dla której oddajemy się w ręce gamingu. Mam na myśli ucieczkę od problemów, od swojego życia wprost do ulubionego świata. Jakoby gra staje się bezpieczną przystanią, gdzie zapominamy o tym, co nas trapi, przedkładając ważkie zadania w grach nad rzeczywiste sprawy. Wpisują się w tę zasadę wszyscy gracze uważający, że urodzili się w złym czasie. Niektórzy chcieliby wylądować w średniowieczu i walczyć na miecze z innymi rycerzami, inni zaś znaleźć się w nieco bardziej wyimaginowanej krainie, zajadając się kolorowymi grzybkami. Są również i tacy, dla których marzeniem było by podróżować obok zmyślonej postaci i ramię w ramię rozwiązywać trudne sprawy w strefie pikseli. Ich wszystkich łączy to samo – chęć zmiany świata, do którego chciałoby się wracać.

Mam nadzieję, że moje przemyślenia pozwolą i Wam znaleźć swoją odpowiedź na pytanie „dlaczego gram w gry?”. Może znajduje się już na mojej liście, a jeśli nie, to dlaczego by nie dopisać do niej Waszych motywacji. Bo pamiętajcie, że to nie ja opowiadam Wam historię, tylko osoba stojąca lub siedząca naprzeciwko Was, za każdym razem, kiedy macie chwilę, by zatrzymać się i zapomnieć o rzeczywistości…

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Grzegorz Rosa
Redaktor, szef działów gry i audio

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię