Strona głównaRecenzjeRecenzja The Banner Saga 2 (PC)

Recenzja The Banner Saga 2 (PC)

Wstęp

Wodospady, zniszczone miasta, centaury i gigantyczne węże – zawodzi ojciec -, nie wiesz co nadciąga.

Wymagania sprzętowe:

CPU: Core 2 Duo >2,5 GHz, RAM: 4GB, GPU: GeForce 9600 GT, OS: XP, VISTA, WIN7, WIN8, WIN10

Bohaterowie pierwszej części The Banner Saga ledwo co zdążyli dźwignąć się na nogi i ruszyć do przodu, a już muszą stawać do walki z siłami niewytłumaczalnymi dla prostego umysłu. Zło czające się w ciemności jest gorsze od tego, napotkanego na polu walki. Kolejny raz przyjdzie nam bronić wartości najważniejszych dla uczestników niepewnej wyprawy. Nowy rozdział historii varlów i ludzi rozpocznie się dosłownie tuż po smutnym finale jedynki. Utraciwszy jednego z głównych towarzyszy broni ponownie wrócimy na szlak przemierzając krainę, którą niegdyś władali nordyccy bogowie.

Twórcy i tym razem zagrali na mojej ludzkiej stronie. Historia pełna jest nieoczekiwanych zwrotów akcji, czy też wydarzeń, które odmieniają nie tyle co postawy dzielnych wojowników, ale również osobiste sympatie. Jest to jedna z nielicznych gier, gdzie przywiązanie do kierowanych postaci zmusza do uważnego śledzenia ich losów. Duży na to wpływ ma zgrabna opowieść na kształt drogi, której celem nie jest zdobycie sławy, a jedynie przetrwanie (nie wykluczając po drodze ścięcia kilku głów Drążycieli). Profile postaci poprawiono względem struktury psychologicznej, dzięki czemu zyskali na realności.

Choć to tylko artystyczna wizja deweloperów, świat przez nich stworzony jest bardzo namacalny. Kierowani przez nas bohaterowie przeżywają dramat głodu, prześladowania i ciągłej ucieczki przed wrogiem czającym się w cieniu, a nawet w blasku iskrzącego słońca. Z tymże pierwotny wróg nie rysuje się w czarnych barwach. Rzeczywiste zamiary Drążycieli nie są już tak zrozumiałe, jak podczas pierwszych potyczek. Zachodzi tu zwątpienie, czy aby na pewno nasza grupa atakowana jest z chęci zagłady wszelkiego życia, czy może z powodów tożsamych dla naszej świty. W celu uniknięcia otaczających świat niebezpieczeństw.

Dokonano słusznego wyboru nie zmieniając sposobu opowiadania fabuły. Dzieje zróżnicowanego kolektywu oglądać będziemy z dwóch perspektyw. Co więcej, o wiele mocniej naznaczonych dualizmem zespołów. Od pewnego momentu historii grono bohaterów zostanie podzielone na pół i charakterystyczne dla nich będą odmienne priorytety. Pod przewodnictwem Rooka bądź Aletty realizowana jest misja wspólnego wytrwania w obliczu nadciągającego zła. Natomiast grupa Kruków, na której czele stoi wywrotowy Bolverk, ucieleśnia awanturniczość, dumę i nade wszystko wywiązywanie się z najemniczych usług.

W drugiej odsłonie Stoic Studio powtórzyło schemat rozgrywki wzbogacając jej tło o nowe lokacje, postaci, przeciwników i dodatkowe umiejętności bohaterów. Zmianie uległ także poziom trudności gry. Udoskonalono strategiczny wymiar walk, przez co miałem wrażenie, że to już bardziej szachowe zagrania, niźli typowe potyczki z serii Heroes. Jeszcze przed rozpoczęciem walki trzeba się przygotować do nieuniknionego starcia. Tu musimy zdecydować – tak jak poprzednim razem – kto z naszej drużyny chwyci za miecz, w jakiej kolejności będzie wykonywać ruch na planszy oraz w jaki przedmiot zaopatrzyć zaangażowane w bitwę jednostki.

Poziom walk jest zależny od ustawionego poziomu gry. Brzmi to oczywiście trywialnie, ale w przypadku The Banner Saga jest spora różnica między warunkami narzuconymi przez stopień normalny lub trudny. Zmienia się ilość rywali i poniekąd stosowana przez nich taktyka. Osobiście pokusiłem się, by zagrać na najwyższym poziomie trudności i czasem kilkukrotnie stawałem w miejscu, bowiem nie mogłem przebrnąć przez niektórych przeciwników. Aczkolwiek robiłem to na własne życzenie. Tak jak większości graczy, zależało mi na tym, by każde starcie rodziło jak najmniej ofiar w mojej drużynie, toteż wykluczałem z walki mocno zranione postaci. Skutkowało to tym, że marnowałem kolejkę, a jeśli pamiętacie z pierwszej części, jest to najgorsze z możliwych rozwiązań. Dlatego powinniśmy zadbać o odpowiedni rozwój umiejętności, aby na wierzch wyciągać najmocniejsze cechy wszystkich wojowników. Tutaj dominujące jest wykorzystywanie potencjału zadawania ciosów umniejszających zdolność obrony i siły. Warto więc rozwijać konkretne umiejętności, a broń cię boże inwestować w równomierny awans talentów.

W kontekście walki, mamy tu do czynienia z kolejkowaniem ruchów na przemian. Dzięki temu w starciu z przeciwnikiem posiadającym liczniejszą armię nie jesteśmy skazani na porażkę. W dokonaniu decyzji, kogo należy wpierw obezwładnić, pomaga menu kolejki oraz informacje o wszystkich predyspozycjach przeciwników. Wystarczy najechać kursorem na jednostkę i sprawdzić, w którym momencie rozgrywki będzie poruszać się po planszy, a także ocenić jak bardzo niebezpieczna będzie w chwili bezpośredniego kontaktu. Aby wykonać swój ruch z pomysłem na zwycięstwo, należy wziąć pod uwagę zasięg przemarszu i ataku przeciwnika oraz przewidywać scenariusze walki.

Rad jestem, że twórcy pozostawili system walki w nienaruszonym stanie. Wciąż jest to potyczka bardziej umysłowa, aniżeli stawiająca na wielkość trzymanego przez antagonistę topora. Jednakże zabijanie kolejnych fal Drążycieli po pewnym czasie stało by się za mało pasjonujące. Stoicy postanowili więc rozszerzyć arsenał przeciwników o interesujące rasy. Tudzież dużą rolę w historii odegrają Horseborni (krzyżówka centaurów z elfami). Tak jak w przypadku ludzi nie sposób zakwalifikować ich do figur pozytywnych bądź negatywnych. Kilku z nowych przedstawicieli uzupełni naszą drużynę, ale również w trakcie przyszłych bitew stawimy czoła mniej usposobionym do życia w zgodzie. Kolejną nowością są ludzie z mokradeł (Kragsmeni) potrafiący komenderować dzikim niedźwiedziom. Wśród Drążycieli także pojawią się nowe modele jednostek, i co ważne, bardziej wymagający. Zatłuczenie na śmierć jednego z największych kamiennych bossów będzie iście trudnym wyzwaniem, ale uczymy się na błędach, toteż pierwsza porażka będzie ważną lekcją do zapamiętania.

Tak jak było wspomniane wcześniej, aby poradzić sobie z większymi drabami, należy wystawiać do walki najlepsze jednostki z drużyny. Wobec tego jak przypakować nasze postaci? Seria The Banner Saga różni się od innych strategii turowych, gdzie wygrana walka oznaczała przydział punktów rozwoju dla wszystkich bohaterów. Tutaj punkty umiejętności zdobywamy poprzez zebranie, granicznej dla każdego levelu, ilości „skalpów”. Chcąc udoskonalić wybraną jednostkę, konieczne jest dokonywanie nią uderzeń finiszowych. Wzrasta wówczas miara punktów sławy, które możemy spożytkować na wzrost talentów: siły, obrony, przełamania obrony przeciwnika, siłę woli, wysiłku. Wraz z postępującą rangą odblokowujemy unikalny rodzaj ataku i zdolność pasywną.

Mechanika walki zachęca do lawirowania między wszystkimi dostępnymi wojakami, ale to nie rozgrywka przenosi sztandar Sagi na wyżyny perfekcjonizmu. Pierwsze skrzypce grają tutaj środowisko gry i gęsty klimat ociekający dobrymi dialogami. Szkoda tylko, że w trakcie scen rozmów prowadzonych pomiędzy wędrówką drużyny i licznymi walkami, nie usłyszymy zbyt często głosów postaci. Jest to gra nawiązująca dość mocno do produkcji oldschoolowych, gdzie masa tekstu była tylko w formie do odczytu. Dla jednych będzie to swoisty powrót do korzeni, z kolei druga część jak najszybciej będzie przewijać kwestie dialogowe. I to mnie martwi, gdyż takie osoby nie będą w stanie dogłębnie poznać członków swojej drużyny, a także umknie im praktycznie cała historia. Ponadto umiejętność czytania będzie nieodzowną częścią rozgrywki. Będąc w trasie co rusz musimy podejmować ważne decyzje na podstawie krótkich tekstowych wiadomości otrzymanych od uczestników wyprawy oraz wynikłych z nagłych sytuacji nie cierpiących zwłoki. Przez rozstrzygnięcie zaistniałych wydarzeń możemy zostać nagrodzeni dodatkowymi punktami sławy, racjami pożywienia czy nowymi przedmiotami. Z kolei zła decyzja wywoła lawinę niepowodzeń. Możemy stracić członków klanu, ważnego druha, a nawet całe pożywienie. Ostatecznie ułatwimy sobie bądź utrudnimy dalszą podróż kompanii.

Istotne jest by nie zapomnieć o ubywających w szybkim tempie zapasach jedzenia. Każdy dzień wędrówki uszczupla garnki o kilka jednostek strawy, a ta stanowi o poziomie morale całej karawany. Jeśli mamy jej dość dużo możemy wykorzystać ją podczas obozowania, aby odzyskać siłę rannych bohaterów, podnieść morale lub zakupić przedmioty dostępne w „wiejskich marketach”.

Od strony wizualno-dźwiękowej The Banner Saga powtórnie plasuje się na najwyższym stopniu podium. Jak dla mnie mistrzostwo świata w gatunku rozrywki wirtualnej. Serca graczy zostaną skradzione przez ręcznie namalowane scenerie. Projektanci zadbali o szczegółowość lokacji i wysoki poziom estetyki. Komiksowy sztych jest tu wręcz jednym z bohaterów historii. W połączeniu ze świetną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Austina Wintory otrzymamy sugestywny klimat mrocznej baśni.

Po dotarciu do finałowej walki, tak naprawdę nie zamkniemy wszystkich wątków. Za około dwa lata znów ujrzymy sztandar przesuwający się po mistycznej krainie, w której giganci wraz z ludźmi zbudowali wątłe przymierze przeciwko Drążycielom i innym agresorom chcącym zniszczyć ich mały świat.

Twórcy prócz kampanii singleplayer przygotowali dla nas dodatek w postaci trybu Survival. Nie ma fabuły i nie doszukamy się w nim nowych treści, jednakże fani turówek, w oczekiwaniu na ostatnią część gry, mogą poćwiczyć sztukę wojny w opracowanych wyzwaniach. Znajdziemy tu 40 zaprojektowanych potyczek o narastającym stopniu trudności. Chcąc zaliczyć ten krótki epizod i zostać upamiętnionym na liście doborowych graczy, należy przejść wszystkie przystanki z największą liczbą morderstw, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich członków zespołu. Ja niestety nie byłem aż taki dobry, by dotrwać do samego końca. Po uruchomieniu poziomu hard byłem zmuszony odpuścić już po 10 stoczonych bitwach. Utrzymanie wszystkich wojowników przy życiu okazało się dla mnie zbyt trudne, tym bardziej, że na jednym profilu możemy powtórzyć walkę zaledwie 3 razy.

Przez długi czas zastanawiałem się czy twórcy zrobili wszystko by The Banner Saga 2 była godnym kontynuatorem podjętej wędrówki varlów i ludzi. Będąc całkiem szczerym, mam mieszane uczucia. Jest to gra świetna pod wieloma względami. Grafika, muzyka i mechanika walki to dzieło sztuki. Niczego bym w tym zakresie nie zmienił. Jednak coś niedobrego stało się z akcją gry. Do dziś pamiętam, że pierwszą część przeszedłem dwa razy – pod rząd. Najpierw na poziomie normal, a jeszcze tego samego dnia odpaliłem na hardzie. Tym razem nie czułem takiej potrzeby. Może dla tego, że gra była prawie dwukrotnie dłuższa, czy może miałem większe oczekiwania. Ciężko mi się jakoś do tego ustosunkować. 20 godzin okupione było wieloma restartami walk i cofaniem niektórych decyzji. Mogłem tego uniknąć grając na mniejszym stopniu trudności, ale wtedy byłoby to zbyt łatwe. Miłośnicy strategii i walk turowych powinny być wniebowzięci po uruchomieniu TBS 2, ale polecam zacząć przygodę od części pierwszej, bowiem nieznajomość historii szybko wywoła kompletne zagubienie w czasie. Tym bardziej, że bohaterowie, których pielęgnowaliśmy od samego początku mogą zostać przetransferowani do dalszej historii.

[pm]+komiksowa grafika
+muzyka Austina Wintory
+mechanika walki turowej
+wymagające starcia z przeciwnikami
+czas potrzebny do przejścia gry
+fabuła…
-…która nie utrzymała polotu pierwszej części
[/pm] 

Spis treści

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Grzegorz Rosa
Grzegorz Rosa
Redaktor, szef działów gry i audio

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię