Nowa gra z uniwersum Warhammera ujrzała światło dzienne. Tym razem postawiono na popularny ostatnio gatunek hack n’ slash.
Fabularna męczarnia
Bądźmy ze sobą szczerzy. Nie można oczekiwać żadnej wartościowej fabuły od action RPG, w którego ustawieniach można znaleźć opcję: „Automatycznie omijaj wszystkie linie dialogowe”. Nie pomaga również fakt, że chociaż sama gra wygląda ładnie, jej cutscenki pozostawiają wiele do życzenia. Większość przerywników fabularnych to kilka grafik z narracją w tle albo postacie wymieniające krótkie komentarze będące pretekstem do rozpoczęcia kolejnej misji.
Już na samym początku boli więc fakt, że uniwersum Warhammera wyraźnie widać tutaj głównie w tytule gry. Ciężko jest zbudować ciekawą fabułę w gatunku w większości przypadków nastawionym na grind oraz chęć jak najszybszego przejścia kampanii. Podzielona na cztery akty historia, która ostatecznie zamyka się w zaledwie sześciu godzinach, nie wzbudza absolutnie żadnego zainteresowania.
Fani uniwersum Warhammera zapewne wiedzieć będą kim dokładnie są pojawiające się na ekranie postaci albo miejsca. Nie wiem jednak, ile radości wyniosą z interakcji z nimi, skoro większość kampanii to po prostu czytanie banalnych dialogów z prostokątnych okienek. Chociaż w action RPG fabuła zazwyczaj nie odgrywała większej roli, gdzieś z tyłu pozostaje fakt niewykorzystanego potencjału.
Nudny i powtarzalny klon Diablo
Gdyby historia wpleciona w zabijanie hord przeciwników była jednak jedynym grzechem Chaosbane’a, mielibyśmy do czynienia ze znacznie lepszą grą. Fabuła jest niestety zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. W dużym stopniu nowy Warhammer jest bowiem dokładnie tym, czego spodziewalibyście się po typowym action RPG, które znikąd pojawia się na Steamie.
Swoją przygodę zaczynamy w pierwszym mieście będącym swojego rodzaju bazą wypadową danego rozdziału. To tutaj znajdziemy NPC zabierającego od nas niepotrzebne przedmioty, kilka postaci ciągnących do przodu wątłą fabułę oraz wyjścia prowadzące do kolejnych misji. Brzmi znajomo, prawda?
Z tą jednak różnicą, że kampania w Diablo przynosiła graczom sporo radości. Może w szesnastym sezonie levelowanie nie sprawia już zbyt dużo przyjemności i stanowi raczej formalność, ale kiedy pierwszy raz weszliście do nowego świata Blizzarda, każdy kolejny przeciwnik czy lokacja wzbudzały ciekawość i ekscytację.
Tutaj powtarzalność i nuda wkradają się po pierwszej godzinie spędzonej w grze, a po kolejnych dwóch, robicie sobie pierwszą przerwę. Większość reprezentantów tego gatunku buduje swoją kampanią uczuciem progressu. Pokazuje mapę, łączy ze sobą wszystkie lokacje i stopniowo odkrywa je przed graczem, budując napięcie przed końcowym, zamykającym cały akt bossem.
Chaosbane w jednym rozdziale do dyspozycji ma zazwyczaj jedną lokację. Maksymalnie dwie. Zostajemy wrzuceni w nią już w pierwszej misji i walcząc z losowo generowanymi przeciwnikami, ekskluzywnymi na szczęście dla danego rozdziału, przedzieramy się do jej końca pod pretekstem wykonania jakiegoś ważnego zadania. Znalezienia notesu, księgi czy uwolnienia postaci. Po skończonej misji wracamy do miasta, rozmawiamy z NPC, dostajemy kolejne polecenie i… wracamy w dokładnie to samo miejsce!
Nie ma nawet mowy o losowym generowaniu lokacji. Wszystko nie tylko wygląda tak samo, ale również geometrycznie jest zbudowane identycznie. Różni się jedynie kolejność wychodzących na nas przeciwników. Tam, gdzie czasami czekał mini-boss, tam teraz może po prostu znaleźć się horda niewielkich stworów. Na końcu tej samej lokacji czeka na nas nowy notes, przedmiot kolejnego zadania.
Gdyby tego było mało, Chaosbane ma bardzo duże problemy z poziomem trudności podczas kampanii. Chociaż i tutaj wszystko zostało wzięte z Diablo, z tą różnicą, że Torment nazwany jest Chaosem, Warhammer nie przewiduje możliwości powtarzania poziomów. W grze zależnej przede wszystkim od ekwipunku, nie ma możliwości jakiegokolwiek grindu, aż do ukończenia kampanii. Jeżeli więc nie sprzyja Wam szczęście, a bronie zadają niewielkie obrażenia, jedyne co możecie zrobić, to obniżyć poziom trudności.
Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że na końcu każdego z rozdziałów czekają walki z bossami, które są zdecydowanie najprzyjemniejszym aspektem tej gry. Jest to nie tylko pokaz wyobraźni dewelopera, ale również sugestia, że przy odrobinie starań, cała gra mogłaby wyglądać właśnie z ten sposób. Potężni przeciwnicy mają swoje własne mechaniki, areny są ogromne, zmieniają się w trakcie walki i często stawiają naprawdę spore wyzwanie nawet tym bardziej doświadczonym graczom. Ostatecznie pozostawiają po sobie głównie smutek, kiedy z powrotem wracamy do miasta i poznajemy nową lokację, z której nie wyjdziemy przez następne półtorej godziny.
Recykling rodem z gier mobilnych
Całemu Chaosbane towarzyszy również nieprzyjemne uczucie niewielkiego przykuwania uwagi do detali. Gra wygląda jakby została zrobiona na trzech assetach, przekolorwanych zależnie od miejsca, w jakim się znajdujemy. Budowanie rozdziałów na dwóch lokacjach to niestety jeden z licznych tego przykładów.
Wystarczy spojrzeć na same postaci. Chociaż samo ich zaprojektowanie, do czego zaraz przejdziemy, wypada bardzo solidnie, wizualne aspekty wielu z nich męczą i pozbawiają graczy poczucia, że faktycznie sprawdzają coś nowego. Niech za ten problem świadczy fakt, że każda z postaci operuje życiem i energią. Niektórzy zdobywają zasoby w inny sposób, ale interfejs wszystkich postaci wygląda dokładnie tak samo. Czy chociaż mag nie mógł dostać standardowej dla podobnych klas many?
Podobnie sytuacja ma się w przypadku potworów, jakie przewijają się przez kolejne rozdziały. Chociaż bossy faktycznie wyglądają inaczej i oferują zupełnie różne wyzwania, cała reszta otaczających nas mobów zachowuje się w dokładnie ten sam sposób. Każda z frakcji ma swoje hordy małych przeciwników, kilka twardszych mobów oraz jednostkę, która je wzmacnia.
Najgorzej pod tym względem wypadają mini-bossy. Okazjonalnie na mapie pojawia się większy smok z większą ilością życia, który przez całą grę ma dokładnie te same umiejętności, jednak zależnie od lokacji… zmienia kolor. Jest to o tyle zabawne, że nie byłoby nic złego, gdyby niektóre potwory faktycznie powtarzały się w kilku rozdziałach.
Rozgrywka ratuje fatalną grę
Z tej recenzji wyszedł taki jeden, wielki rant, prawda? Już się poprawiam. Z przyjemnością ogłaszam bowiem, że najważniejszy element każdego action RPG, który ostatecznie trzyma nas na dłużej przy większości reprezentantów tego gatunku, gameplay, w Chaosbane jest naprawdę przyjemny. Na sukces tego aspektu Warhammera sprowadza się kilka czynników.
Przede wszystkim, zaprojektowanie postaci. Na pierwszy rzut oka wydają się do bólu generyczne – wojownik z tarczą i mieczem, krasnolud z dwoma toporami, łucznik i mag. Dopiero kiedy zaczniecie zagłębiać się w mechaniki każdej z nich i spróbujecie swoich sił na polu walki, zaczynacie dostrzegać nie tylko oryginalność, ale również szeroki wachlarz możliwości.
Każda z postaci ma do swojej dyspozycji kilkanaście różnych skilli podstawowych i zaawansowanych oraz te, które dostajemy poprzez proste drzewka rozwoju. Niektóre z nich działają pasywnie, inne aktywnie, ale łączy je jedno – wyekwipowanie każdego z nich kosztuje nas zdobywane podczas kampanii oraz levelowania skill pointy. Co oznacza to w praktyce? Nie możemy użyć wszystkiego, co tylko nam się podoba.
W rezultacie budowanie postaci w Chaosbane to sztuka kompromisów, która przynosi dużo satysfakcji, kiedy zaczynamy bardziej eksperymentować z kolejnymi umiejętnościami. W połączeniu z prostymi systemem ekwipunku, kilkoma poziomami rzadkości przedmiotów, twórcy skutecznie wprowadzają do swojej gry przejrzysty system buildów, który zachęca do kombinowania, bez potrzeby spędzania długich godzin w internetowych poradnikach. Nie jest to w rezultacie rozrywka dla fanów min-maxingu w Path of Exile, Grim Dawn czy nawet Diablo, jednak Chaosbane od samego początku nie wydaje się konkurować z tymi tytułami.
Jeszcze tylko kilka „ale”
Ale czy udany, przyjemny gameplay jest w stanie sprawić, że będziecie spędzać długie godziny, farmiąc przedmioty po przejściu kampanii? Endgame składa się aktualnie z dwóch aktywności, boss rushy oraz ekspedycji. Pierwsze z nich pozwalają w kółko powtarzać walki z głównymi bossami z każdego z rozdziałów, a ekspedycje wrzucają Was w lokacje z kampanii z misją zabicia wszystkiego, co tylko podejdzie pod topór.
Ale tryb online w Chaosbane pozostawia wiele do życzenia. Kanapowy coop czy nawet gra multi ze znajomymi może sprawić wiele przyjemności. Niestety gracze solo muszą raczej nastawić się na szukanie towarzystwa po Discordach lub farmienie w pojedynkę. Aktualnie online nie ma żadnych ustawień czy możliwości zaznaczenia rodzaju aktywności, na której chcemy się skupić. Zostajecie zwyczajnie wrzuceni do party z osobą o podobnym poziomie.
Ale na rynku jest tyle dobrych action RPG. Nawet jeżeli jakimś cudem znudziło Was Path of Exile, wiele osób pewnie nie grało nawet w Torchlighta. Nie wspominając o Diablo, które przejadło się już weteranom, świetnym tytułem z toną contentu jest Grim Dawn. Można iść nawet w nieco innym kierunku Bayonetty, Darksider czy Titan Quest, albo zainteresować się nadchodzącym Lost Ark.
„Ale” najważniejsze i najbardziej kluczowe. Warhammer: Chaosbane na Steamie kosztuje 180 złotych. Gdyby było to 10 czy 15 dolarów, pewnie byłbym skłonny ostatecznie polecić tę grę osobom szukającym nowych wrażeń w tym gatunku. Gra wygląda ładnie, ma bardzo przyjemny gameplay i deweloperów, którzy wydają się mieć bardzo zaawansowane plany względem rozwoju swojej gry. Musieliby jednak dokonać naprawdę wielu zmian, żeby sześciogodzinna, nudna kampania i banalny endgame zostały wzbogacone o content warty dodatkowe 100 złotych.
Zalety
|
Wady
|