Strona głównaRecenzjeGryTom Clancy's The Division 2 czyli biegamy po postapokaliptycznym Waszyngtonie

Tom Clancy’s The Division 2 czyli biegamy po postapokaliptycznym Waszyngtonie [recenzja]

Kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o The Division 2, byłem pewien, że tytuł ten musi do mnie trafić jak najszybciej. Pierwsza część pochłonęła mnie na długie godziny, choć by stać się jej fanem z pewnością trzeba mieć pewne szczególne “predyspozycje”. Byłem więc pewien, że z “dwójką” będzie podobnie. Nie myliłem się.

Disclaimer: Z racji, że jestem typem gracza, który tego rodzaju gry woli przechodzić sam, w The Division 2 praktycznie nie zahaczałem o Stefy Mroku i nie uwzględniłem tego elementu w recenzji. Jest ona pisana od początku do końca z punktu widzenia gracza, który szuka rozrywki w klimacie czystego single-player. Niniejsza recenzja powstała w oparciu o wersję na konsolę Xbox One X.

Loot shootery nie muszą być złe

Dlaczego we wstępie napisałem, że gry z serii The Division nie spodobają się każdemu? No cóż, to seria dość oryginalna w swoim podejściu, a przynajmniej taka była za czasów “jedynki” – teraz bowiem “loot shootery” stały się standardem w branży gier. Zamiast powalającej na kolana fabuły dla pojedynczego gracza oferują godziny zabawy ze znajomymi, polepszania statystyk za pomocą znajdowanych wszędzie elementów ekwipunku oraz nieco może generyczne i powtarzalne, ale nadal niezwykle wciągające misje.

Rozrywkowy Waszyngton

Na te ostatnie często narzekali gracze po premierze The Division 1. I od razu spieszę z informacją – rodzajów misji w “dwójce” jest więcej niż wtedy, ale nadal są powtarzalne. Podzielono je na kilka głównych typów. Tak więc, oprócz głównych misji fabularnych, które polegają z reguły na dotarciu do lokalnego bossa, zlikwidowaniu go, uwolnieniu jakichś więźniów lub znalezieniu jakiegoś przedmiotu i powrocie do wyjścia (też przy akompaniamencie wystrzałów), mamy mini-misje. Musimy w nich uruchomić i utrzymać przez jakiś czas działanie radiostacji emitujących audycje propagandowe, odebrać i obronić zrzut zapasów, odbić i utrzymać checkpoint, powstrzymać egzekucję cywila lub współpracującego agenta, i wiele, wiele innych. Żadna z nich nie jest jakoś wyjątkowo skomplikowana fabularnie, co nie przeszkadza im zajmować ogromne ilości czasu. Szczególnie, że podobnie jak w części pierwszej, nowa odsłona Division nie cacka się z graczem jeśli chodzi o poziom trudności. Przygotujcie się na to, że niektóre misje będziecie powtarzać i przechodzić nawet przez bitą godzinę. Chyba, że uda Wam się znaleźć jakiś “sposób” na danego bossa, ale o tym wspomnę później.

Niby epidemia, ale jakby nie do końca

W nowym Division przenosimy się do Waszyngtonu, a naszą bazą – którą, podobnie jak w Division 1, możemy ulepszać – jest Biały Dom. Zmienia się również pora roku. Akcja sequela toczy się kilka miesięcy po wydarzeniach z pierwszej części, a więc w pełni lata. Niestety, stracił na tym moim zdaniem klimat lokacji. W jedynce czuło się post-apokaliptyczną atmosferę opuszczonego miasta, po którym błąkali się tylko pojedynczy cywile oraz wrogowie. Waszyngton, mimo, że niby zrujnowany, wydaje się bardzo… zaludniony. Co chwilę spotykamy kilkuosobowe grupy cywili, wędrujące w poszukiwaniu zapasów, a co kilka przecznic mamy punkty kontrolne, które po odbiciu zaludniają się naszymi sprzymierzeńcami. W Nowym Jorku czuło się też o wiele mocniej klimat wszechobecnej śmierci i zarazy pustoszącej otoczenie. Wszędzie stały karetki, tymczasowe szpitale polowe i strefy dekontaminacyjne, mieliśmy nawet misję w podziemnej kostnicy, utworzonej na terenie metra. W dwójce bardzo brakuje takich elementów. Też tu i ówdzie leżą ciała, ale jest ich zdecydowanie mniej i są jakby słabiej zauważalne.

Fabuła, której nie ma

A skoro już przy klimacie i elementach fabuły jesteśmy – tu muszę wspomnieć o prawdopodobnie największym minusie tej gry. Fabuła i opowiedziana historia jest po prostu mocno nijaka. Nie ma tu mocnych, zapadających w pamięć postaci ani nagłych zwrotów akcji, które powodują opad szczęki z pytaniem “co się właśnie stało?”. W zasadzie większość misji związanych z główną osią fabuły otrzymujemy w trakcie rozmów w stylu “wiem, że już mnóstwo dla nas zrobiłeś i w sumie nie chcę Cię prosić o więcej, ALE… jednak Cię poproszę”. A przecież mamy do czynienia z wielką apokalipsą, wojną domową, zarazą i historią opracowaną w oparciu o materiały samego Toma Clancy’ego. Żeby było zabawniej, niektóre elementy odsłaniające fabułę, jak filmiki, są poukrywane głęboko w menu i długo możemy nie zdawać sobie sprawy, że mamy jakiś nowy materiał do obejrzenia. Zupełnie jakby autorzy sami wstydzili się tego, co stworzyli. Z historii opowiedzianej w The Division 2 mogła być porywająca i niesamowita historia, a wyszła fabuła miałka jak jedzenie z McDonalda. Po prostu biegamy od misji do misji, strzelając do wrogów i znajdując lub montując coraz to lepsze elementy wyposażenia. W dodatku nasz protagonista to niemowa, który w cut-scenkach nawet na bezpośrednie pytania odpowiada co najwyżej skinieniem głowy. Nie pamiętam drugiej gry, w której bohater byłby tak bezosobowy i utrudniający immersję. Tym zachowaniem bardzo przypomina protagonistę z Metro: Exodus, które recenzowaliśmy tutaj – tam również sterowaliśmy milczkiem.

“War has never been so much fun…”

I tu dochodzimy do największego paradoksu The Division 2. W najnowsze dzieło Ubisoftu gra się tak dobrze, że marnej fabuły po prostu się nie zauważa. Wręcz przeciwnie! Mimo wszystkich słabości fabularnych gra się po prostu rewelacyjnie! W zdobywaniu kolejnych leveli postaci oraz elementów wyposażenia leży niesamowita wręcz frajda. Misje, choć powtarzalne, wymagają sprytu i skilla w strzelaniu i wykorzystaniu umiejętności dodatkowych, granatów oraz osłon. System strzelania podnosi nieco poziom trudności w porównaniu do “jedynki”, bo wiele broni ma spory rozrzut, więc trzeba nauczyć się strzelać krótkimi seriami. Full-auto będzie oznaczało co najwyżej masę zmarnowanej amunicji. Cieszy też mnogość przeciwników, stosujących różne rodzaje ataków i ich spora inteligencja. Nie każdy wróg będzie parł na nas frontalnie, trzeba też pamiętać o rozglądaniu się na boki i do tyłu, żeby nie mieć niemiłej niespodzianki. Jeśli gramy na konsoli i za pomocą pada, czasem robi się niezły chaos. Czasem co prawda przeciwnicy dają się złapać na wspomniane wcześniej “sposoby” – na przykład przejście do sąsiedniego pomieszczenia, do którego boją się wejść i gdzie można eliminować ich przez otwarte drzwi – ale nie mamy wtedy poczucia, że coś się zbugowało. Po prostu jest wtedy odrobinę łatwiej, co przy napierających falach wrogów czasem nam się po prostu należy.

Oprawa

Graficznie The Division 2 nie jest może ideałem, ale i tak urzeka. Niedługo poświęcimy osobny artykuł porównaniu grafiki z różnych wersji, teraz napiszę tylko co nieco o tym jak bardzo jest szczegółowa. W Waszyngtonie mamy do czynienia z o wiele większym zróżnicowaniem poziomów niż w Nowym Jorku, częściej też spotykamy lokacje spowite roślinnością, nie zabraknie również zwierząt. Moimi osobistymi faworytami są spotykane czasem szopy-pracze, które przestraszone przez gracza, usiłują wcisnąć się pod najbliższy samochód. W ciasnych uliczkach spotkamy też psy oraz jelenie (lub sarny). Szkoda tylko, że w niektórych lokacjach, szczególnie w zamkniętych pomieszczeniach, jest potwornie ciemno. Zresztą nie tylko w budynkach ciemności czasem komplikują grę – kilkukrotnie gdy zapadał zmierzch wolałem odpuścić sobie rozgrywanie misji i poczekać na dzień, żeby cokolwiek dostrzec. Osobne pochwały twórcy otrzymują za wykonanie miasta, ale tym zachwycali nas już przy okazji jedynki. Wiele osób zwracało wtedy uwagę jak wiernie odwzorowano Nowy Jork i nie inaczej jest w przypadku Waszyngtonu. Do gry dodano nawet ciekawostkę w postaci poszukiwań charakterystycznych punktów miasta, za co zdobywa się XP.

Nieco mniej niż w jedynce podoba mi się oprawa dźwiękowa. Wydaje mi się, że jest o wiele ciszej, rzadziej naszym wędrówkom po Waszyngtonie towarzyszy muzyka, a motywy pojawiające się w kwaterach i bazach nie są aż tak klimatyczne jak chociażby motyw z Poczty w Nowym Jorku. Z racji, że moim zdaniem takie elementy też budują lub psują immersję, muszę to potraktować w kategorii drobnego mankamentu.

Podsumowanie i ocena

Jak już zapewne zdążyliście się domyślić, gra musi otrzymać ode mnie ocenę bardzo pozytywną. Nie będzie to może 8/10, które u nas równoznaczne jest z rekomendacją, bo zepsuta “po całości” fabuła i bohater-niemowa to dość spore mankamenty. Natomiast niemal wszystko inne pasuje do siebie znakomicie i daje wiele godzin rewelacyjnej zabawy. Jeśli zaś wspomniane elementy związane z fabułą nie mają dla Was większego znaczenia, do oceny końcowej możecie dodać jedno oczko. Ode mnie: 7/0. Byłoby 8 i nasza rekomendacja, ale tej beznadziejnie przedstawionej fabuły nie jestem w stanie wybaczyć.

Ocena: 7/10

Zalety

  • wciąga jak bagno
  • multum elementów uzbrojenia, dodatków, akcesoriów i umiejętności
  • bardzo fajnie zrobiony system strzelania
  • ładna oprawa graficzna (szczególnie fauna i flora)
  • poziom trudności – rzuca wyzwanie

Wady

  • zmarnowany potencjał fabuły (przecież to Tom Clancy!)
  • spotykane postaci są nijakie jak fabuła
  • główny bohater to totalna niemowa
  • drobne błędy AI
  • muzyka nieco mniej klimatyczna niż w 1
  • poziom trudności – tu nie ma zmiłuj

Bądź na bieżąco

Obserwuj GamingSociety.pl w Google News.

Zbigniew Pławecki
Zbigniew Pławecki
Redaktor, specjalista ds. esportu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Treść komentarza
Wpisz swoje imię