Dla producentów gier i samych graczy mogą nadejść złe czasy. Brutalność i agresja w ulubionych tytułach przełoży się na sowity podatek…
Wielcy uczeni i osoby, które chciałyby za takie uchodzić, już nie raz próbowali udowodnić, że gry to samo zło. Były próby porównania gier do porno, lecz z kiepskim rezultatem. Były także akcje pokazujące istotę przemocy w cyfrowym świecie, która może być powodem napadów agresji.
Światowa Organizacja Zdrowia ugryzła temat gier z jeszcze innej strony, odwołując się do problemu uzależnienia. Zdaniem ludzi tam pracujących, trzeba jak najszybciej wprowadzić uzależnienie od gier na listę powszechnych chorób. O ile można zrozumieć chęć badania zjawiska, tak ciężko wyzbyć się wrażenia, że chłopaki i dziewczyny z WHO trochę przesadzają. Tylko, w tym rzecz, że prawda może być po obu stronach…
Często wmawiamy sobie, że gry nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, aczkolwiek mnoży się coraz więcej przypadków, gdy faktycznie spędzanie czasu przy komputerze odbija się na zachowaniu ludzi. Nie musimy daleko sięgać pamięcią po konkretne przykłady. Raz kolega zabija kumpla w trakcie rozgrywki, innym razem mieszkaniec Chin doznał paraliżu nóg po 20 godzinach grania. Także na naszym podwórku student z Lublina niemal zabił swojego ojca nożem, kiedy zaproponował, by ten poszedł na uczelnię.
Dużą część winy za dziwne zachowania graczy zwala się na konkretne tytuły. Tu chociażby można wskazać grę Fortnite, przez którą rozwiązywano małżeństwa, niszczono telewizory, czy też zapominano o potrzebach fizjologicznych.
Więc może faktycznie jest coś na rzeczy, prawda? Trzeba w końcu przyznać, że nie we wszystkich produkcjach wcielamy się w miłe osoby i nie zawsze robimy rzeczy zgodne z ludzką moralnością. Wystarczy wspomnieć o nowym Assassin’s Creed Odyssey, gdzie twórcy nagradzają nas za cudzołóstwo. Z kolei są też takie gry, w których agresja i seks stanowią główny rdzeń rozgrywki. Co gorsza, są wprowadzane do typowej sprzedaży, jak na Steam Negligee: Love Stories dotykająca tematu soft porno, a za jakiś czas może do niej dołączyć bijatyka propagująca brutalną walkę golasów.
Tam, gdzie są problemy są i rozwiązania. Chcąc obronić młodocianych przed grami dla dorosłych pewien amerykański prawnik wymyślił dodatkowe opodatkowanie dla wszystkich gier z ratingiem M-for-Mature. Zebrane w ten sposób pieniądze „zostaną umieszczone w ograniczonym funduszu wyłącznie w celu zapewnienia możliwości finansowania szkolnych ulepszeń bezpieczeństwa„.
Możliwe, że właśnie za jego sprawą Christopher Quinn zapoczątkuje nową ustawę traktującą o opodatkowaniu gier dla dorosłych. Spisał już swoje argumenty i przedstawił je Izbie Reprezentantów w Pensylwanii. Jeśli przemówią do nich słowa Quinna, wówczas na sporą grupę gier komputerowych zostanie nałożony 10-procentowy podatek. Wtedy pozostaje tylko czekać, aż sprawa rozprzestrzeni się po innych stanach, a może i dalej zostanie skopiowana na potrzeby innych państw Europejskich.
W przypadku Polski może nie chodzić nawet o problem uzależnienia bądź agresji, a po prostu o dodatkowe środki w budżecie państwa. To rzecz jasna na razie spekulacje, ale istnieje taki scenariusz, że gry będą kosztować znacznie więcej, nawet o kilkadziesiąt złotych.
Z niepokojem będziemy patrzeć w przyszłość, bowiem w sytuacji, gdy politycy wyczują źródełko pieniędzy, nie pomoże wtedy brak dowodów na związek agresywnego zachowania ze zwykłym graniem…